|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Karo3
Bazgrolnik
Dołączył: 15 Cze 2009
Posty: 239
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 21:00, 31 Paź 2009 Temat postu: Długi lot |
|
|
Ha, miałam coś wstawić, więc zasiadłam do komputera i zaczęłam przeszukiwać pliki. Znalazłam jakieś stare dzieło, nie najlepsze, ale same zobaczcie. Jest jeszcze ciąg dalszy, ale już nie wklejam.
Leciałem właśnie nad terenem, który nazywaliśmy pustynią. W powietrze wzbijały się tumany kurzu, pyłu i piasku, a gdy patrzyło się w dół można było zobaczyć odstraszające skały. Widok nie należał do przyjemnych, a temperatura podskoczyła zbyt wysoko. Preferowałem chłodniejsze rejony, lecz to było niczym w porównaniu z prawdziwą pustynią. Nikt z stamtąd nie powrócił. Kolejne pokolenia łudziły się, że pierwsze tego dokonają, bo przecież ktoś musiał przebyć ten nieznany teren oznaczony na mapach białą plamą.
Krajobraz powoli się zmieniał. Skały ustąpiły miejscu krótkiej, wyschniętej trawie, a na horyzoncie widać było pierwsze drzewa, w większości sosny i świerki. Napełniłem płuca świeżym powietrzem, co było milą odmianą po wdychaniu kurzu. W lesie jednak musiałem skupić się wypatrując między gałęziami małej chatki.
To jeszcze nie tu, powiedziałem sobie i pofrunąłem dalej. Zrobiwszy piękne salto w powietrzu ostro zapikowałem w dół. Mój sposób się sprawdził. Mógłbym przysiąc, że przed oczami mignęła mi bladoniebieska dachówka. A przecież domku z takim dachem szukam. Przestudiowałem ponownie trasę mojego ostrego zejścia w dół. Trzeba rozejrzeć się po okolicy. Postanowiłem zrobić krótki patrol. Nie mogli wyburzyć jego domu. Obroniłby się. Miał Sama do pomocy. Pomimo tych zapewnień wiedziałem, że gdyby tamci mieli dużą przewagę liczebną, nie mogliby się obronić. Z tego powodu jeszcze rozpaczliwiej przeczesywałem wzrokiem las. Wtedy poczułem zapach cebulowej zupy domowego sposobu. A znałem tylko jednego człowieka, który jadł taką potrawę.
-Rachmid!- zawołałem zmieniając się w człowieka. Przemiana była błyskawiczna. Jednak palący ból w ciele pozostał. Zacisnąłem zęby, przechodząc jeszcze kilka kroków.
-Nie jestem Rachmid. Ileż można?!- z chatki dobiegł mnie zirytowany głos mojego przyjaciela. Wybrał sobie wspaniałe miejsce do mieszkania. Samotna polana pośrodku lasu. W zapuszczonym chwastami ogródku rosły dzikie poziomki. Dom, niewielkich rozmiarów, wykonany był z grubych drewnianych belek, pachnących żywicą. Czułem się tu swojsko, bezpiecznie, jak w domu, którego nigdy nie miałem. Tu było moje miejsce. Obiecałem sobie solennie, że na starość powrócę już na zawsze.
-Przepraszam, Peter. Ostatnio zbyt wiele myślałem o naszych przeżyciach. Przebyłem długą drogę, miałem czas na myślenie- z tymi słowami wszedłem do środka. W ładnie urządzonym, choć ciasnym holu stał wyższy ode mnie mężczyzna. Mogłem tylko zgadywać ile ma lat, ale stwierdziłem, że wiele- jego włosy, sięgające połowy szyi, zdążyły posiwieć. Miał sympatyczną twarz z kującą brodą i orlim nosem. Jego jasne oczy patrzyły na mnie wyczekująco. Ubrany był tak jak dawniej, w długą tunikę, żołnierskie spodnie oraz czapkę z daszkiem.
-Cześć- mówiąc to wyściskałem go mocno. On objął mnie ramieniem.- Stęskniłem się się- dodałem.- Widzę, że trafiłem na obiad. Zostanę, dobrze?
-Czuj się jak u siebie w domu, którego nie miałeś. Życie jest zbyt krótkie, czas leci zbyt szybko, ani się obejrzałem, a ty zjadasz coraz większą porcję mojej zupy cebulowej. Zapraszam do stołu. Ile cię nie było?- uśmiechnął się przyjaźnie.
-Pół roku- przypomniałem kierując się do kuchni. Domek był zbyt mały, aby mógł posiadać jadalnię. Kiedy wszedłem do pomieszczenia od razu poczułem, że czegoś mi brakuje. Rozejrzałem się uważnie. Nic się nie zmieniło. Zaraz przyjdzie Sam… A właśnie, gdzie on jest? Tan mały chłopak o czekoladowej skórze miał obowiązek bronić Petera.
-Gdzie Sam?!- zasyczałem wściekle i omal nie zamieniłem się z powrotem w sokoła, co skończyłoby się tragicznie- żyrandol byłby roztrzaskany na milion kawałeczków. Rachmid… tfu, Peter przytrzymał mnie za ramię. Spojrzał na mnie karcąco.
-Czego cię uczyłem?!- zagrzmiał.- Samokontrola! Musisz panować nad swoimi emocjami! Wiele Desfi, takich jak ty przez to zginęło…- pamiętałem dokładnie te jego wykłady. Mówił mi wszystko, co wiedział o życiach takich dziwaków, jak my. Nauczył mnie obrony, ataku, a także wielu ludzkich czynności czy odruchów. Wszystko to mi się przydało, wiedziałem, że zawdzięczam mu życie. Jedyne, co mu nie do końca wyszło to była dyscyplina. Takie wyskoki jak dziś zdarzały mi się bardzo rzadko. Byłem buntowniczym dzieckiem. Ileż musiał przeze mnie wycierpieć? Z jak wielu rzeczy zrezygnował, aby mnie wyszkolić?
-Przepraszam- rzekłem sztywno.- Sam miał cię bronić. To był jego obowiązek. Złamał prawo. Mogłeś przez niego zginąć! Wiesz, co to znaczy?!- ponownie się zdenerwowałem, ale dużo mniej niż wcześniej.
-Rany, Nick! Daj człowiekowi samemu decydować o swojej śmierci. Sam przeszedł moje szkolenie, stał się samodzielny i żądny przygód. Poprosił mnie o pozwolenie na wyruszenie z pierwszą misją, a ja się zgodziłem.
-To nieodpowiedzialne- oburzyłem się.- A teraz miałem wykonać kolejną misję, a muszę szukać kolejnego obrońcy dla ciebie…- chciałem opowiedzieć mu, co by mi groziło, gdybym nie wykonywał misji przez zbyt długi czas, ale przerwał słowami:
-Już sobie znalazłem obrońcę- powiedział szczerząc zęby. Zdenerwowałem się jeszcze bardziej.
-Co ty sobie wyobrażasz?! Desfi, których nie znasz mogą być groźne!
Opadłem na krzesło w kuchni, dysząc ciężko. Peter spojrzał na mnie spokojnie. Podziwiałem jego opanowanie. Teraz dosięgnęły mnie wyrzuty sumienia, nie powinienem krzyczeć na mojego przyjaciela. Podał mi talerz z cebulową zupą. Zacząłem jeść posiłek.
-Desfi, które znam tez są groźne- zaczął, a ja nie wiedziałem, czy jest to aluzja do mnie.- Zresztą- uśmiechnął się beztrosko.- Walczyłem już z takimi. Potrafiłbym się obronić, skoro nawet z tobą mi się udało.
Pod powiekami poczułem łzy. Te wspomnienia były zbyt bolesne, cały zwijałem się ze zawstydzenia. Spojrzałem na mojego przyjaciela.
-Ja nie chciałem- jęknąłem.
-Owszem, chciałeś.
Odwróciłem twarz w drugą stronę. Jak mogłem być taki głupi?! Jak mogłem posłuchać się tych ohydnych Desfi, mordujących nawet swoich pobratymców?! Zadziałał we mnie instynkt, któremu powinienem się oprzeć. Zaatakowałem Rachmida, zaatakowałem Rachmida, dokładnie pamiętałem te słowa huczące w mojej głowie i potworny ból ciała, który zadał mi Peter bezlitośnie zmuszając mnie do zamiany w człowieka, a na który przecież zasłużyłem występując przeciwko jedynemu mojemu sojusznikowi. Potem rzeczywiście działaliśmy wspólnie, ale nie było między nami takiego zaufania, jak przedtem.
-Przepraszam- powiedziałem wstając od stołu i zanosząc pustą miskę do zlewu. Zacząłem zmywać, ta czynność pomogła mi uspokoić moje skołowane myśli.- Nie powinieneś mnie tam zabierać, na tą wyprawę- dodałem, nie chcąc, żeby zabrzmiało to jak oskarżenie.
-Powinienem. Pomogłeś mi. Było, minęło- Peter lubił kończyć swoje wypowiedzi różnymi powiedzeniami.
-Przedtem narobiłem ci wiele kłopotów- spuściłem głowę z miną winowajcy.- Masz rację, potrafiłbyś się obronić- przyznałem mu rację.
-Popatrz, nawet nie wiedziałem, że ta nasza wyprawa będzie aż tak fascynująca. Przedtem byłem tylko dezerterem z armii, wiedziałem co nieco o Desfi i razem z tobą, moją pociechą, postanowiłem uwolnić twoich pobratymców więzionych w nieludzkich warunkach. Zaraz po przybyciu na miejsce ty mnie zaatakowałeś przez telepatyczne zachęty naszych wrogów, których zresztą już nie ma- zaśmiał się cicho. Ponownie usiadłszy przy stole podparłem brodę rękami.
-Z tymi „nieludzkimi” warunkami to mnie dobiłeś- wyznałem z długim westchnięciem. Mój przyjaciel położył mi rękę na ramieniu.
-Jesteś człowiekiem. Musisz tylko w to uwierzyć.- melancholijnie spojrzałem na chmury płynące za oknem.
-Ja człowiekiem?! Sam widziałeś, jakie są Desfi, jaki ja jestem, niby pomagamy ludziom, ale robimy też mnóstwo kłopotów. Jesteśmy zdradzieckie.- spuściłem wzrok przełykając gorzką prawdę.
-Nie obwiniaj się o to, co się stało w przeszłości- doradził mi.- Porozmawiamy jeszcze później, razem z moją nową obrończynią. Poleciała gdzieś na północ. Znajdziesz ją?- spytał z sympatycznym uśmiechem.
-Ona też jest ptakiem?- nie chciałem wyrazić tak jawnie mojego nagłego zainteresowania, ale mi nie wyszło. Peter dał odpowiedź twierdzącą.- Jakim?- spytałem.
-Dowiesz się, jak ją znajdziesz- odpowiedział zagadkowo.- Polecisz? Jest jeszcze młoda i nie za bardzo wychodzi jej… panowanie nad sobą- dokończył.
-Plecy mnie jeszcze bolą- próbowałem się wymigać.
-To dobrze ci zrobi, sprawdzi umiejętność twojego tropienia, wytrzymałości na ból i kontaktów z innymi ludźmi. Idź, nie denerwuj mnie już- wskazał ręką na drzwi.
-Wcale nie jestem nieśmiały- zaprotestowałem, ale wyszedłem z domu. Przebiegłem krótki dystans nie chcąc, aby Peter mógł mnie ujrzeć. Skupiłem swoje myśli na jednym aspekcie- czyli na byciu sokołem. Chwilę potem moim ciałem wstrząsnął ból, ale mogłem latać. Dochodząc do siebie obrałem kierunek północny, wolno szybując. Próbowałem wyczuć jakiegoś Desfa, lecz nie mając w tym wprawy szybko zrezygnowałem, decydując się zdać na los. Przeszukawszy większość polan w okolicy, zacząłem narzekać na mój antytalent tropiciela. Kiedy wylądowałem na wolnej od drzew przestrzeni, zamieniłem się w człowieka. Błyskawicznie podleciał do mnie drobny wróbelek. Zacząłem się opętańczo śmiać, trzymając się rękami za brzuch. Wróbelek! Ona jest wróbelkiem!
-Znasz może Rach..tfu, Petera?- spytałem odzyskawszy panowanie nad sobą. Widać było wyraźnie, ze wróbel próbuje zamienić się w człowieka. Niezbyt jej to wychodziło.
-Nie denerwuj się i próbuj się skupić, pomyśl na przykład jak brzmi dźwięk naszej mowy- doradziłem. Posłuchała mojej rada i po dłuższej chwili z powrotem była człowiekiem. Miała roztrzepane, brązowe włosy, a jej piwne oczy patrzyły na mnie zaciekawione. Musiała być dużo młodsza ode mnie, szczególnie biorąc pod uwagę jej niewielki wzrok. Jedna, cienka brew podniosła się do góry.
-Kim jesteś?- spytała. Tak, bez wątpienia była młoda.
-A kim ty jesteś?- miałem prawo zadać pierwsze pytanie, gdyż udzieliłem jej pomocy. Spojrzała na mnie z wahaniem.-No, dalej!- zachęciłem ją.
-Stella von den Broek. Znasz Petera? Przyjaciel czy wróg?- jej głos brzmiał strasznie dziecinnie, była wystraszona. Prychnąłem, opierając się o młodą sosnę.
-A, zgadnij- odparłem nonszalancko.- Jak Peter mógł zatrudnić kogoś takiego do obrony? Musiał cię bardzo polubić- albo współczuć, dodałem w myślach. To był czuły punkt wszystkich Desfi. Oderwano nas od rodziny zazwyczaj jako małe dzieci, kilkulatki. Stella naburmuszyła się, a jej włosy rozczochrały się jeszcze bardziej.
-Umiem karate i judo- nadal była naburmuszona, ale fakt, że mogła się pochwalić komuś nowemu wyraźnie poprawił jej humor.
-Spróbuj mnie pokonać- zadrwiłem pewny siebie. Stella nie zamierzała próbować. Nad niebem powoli zbierały się ciemniejsze chmury, lecz korzystając tylko ze zmysłów człowieka, nie mogłem powiedzieć na jak silny deszcz się zapowiadało. Burze w tym rejonie potrafiły być naprawdę groźne, szkodziły także ptakom.
-Co robimy?- spytała lekko zdenerwowana, chociaż może słowo „lekko” nie było tu na miejscu. Miałem tylko jeden plan, jak wybrnąć w tej sytuacji, ale to ja musiałem się poświęcić.
-Słuchaj, zamienię się w sokoła i sprawdzę sytuację, jeśli będzie dobrze, to zacznę lecieć- wyjaśniłem.- A jeśli nie to zamień się w jakiegoś czworonoga, lisa czy coś, a ja spróbuję pobiec za tobą. Jak dotrzemy do Petera będziemy bezpieczni- zakończyłem i nie czekając na to, co powie zamieniłem się w dużego ptaka. Wszystko szło źle, a na dodatek całe ciało mnie bolało. Z trudem zamieniłem się z powrotem w człowieka zwijając się w kłębek na ziemi. Spadły pierwsze krople deszczu, a koło mnie stal młody lis. Ból ciągle się nie zmniejszał.
-Idź- szepnąłem, próbując wstać; nie udało mi się i z cichym plaskiem upadłem na ziemi jęcząc z bólu.- No, idź- prosiłem dalej, padał coraz większy deszcz.- Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! Spadaj stąd!
Powoli odeszła, a ja leżałem na plecach, wpatrując się w ciemniejsze z każdą chwilą niebo, deszcz padał mi na twarz. Dodało mi to trochę energii i z nową siłą wstałem. Próbując nie myśleć o czekającym mnie bólu zmieniłem się w wilka, nie byłem przyzwyczajony do tego zwierzęcia, więc w prawie całkowicie wyczerpany ponownie osunąłem się na ziemię. Co powie Rachmid? Czy będzie mu przykro? Jak sobie beze mnie poradzi? Musiałem do niego dobiec, choćby nie wiem co. Byłem mokry, brudny, zmęczony, obolały, ale postawiwszy sobie cel nie przejmowałem się niczym. Zdyszany padłem na wycieraczkę. Zemdlałem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Mariet
Jego Geisha
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: się biorą dzieci? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 22:19, 02 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
gdzieś czytałam coś podobnego.
w sensie, że chłopak był sokołem i wilkiem. i mordował ludzi, bo ludzie zabili jego ukochaną wilczycę.
a czemu nie dasz reszty? miło się czytało.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karo3
Bazgrolnik
Dołączył: 15 Cze 2009
Posty: 239
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 17:36, 03 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Dam resztę, ale najpierw muszę ją udoskonalić. Wiem, to nie był zbyt oryginalny pomysł, ale nie miałam pod ręką niczego lepszego. A ten chłopak nie morduje ludzi :P
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karo3
Bazgrolnik
Dołączył: 15 Cze 2009
Posty: 239
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 21:45, 07 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Przeżyłem całe swoje życie od nowa. To był koszmar. Dzieciństwo. Rodzice na mnie krzyczeli, siedzę sam pod krzesłem zatykając uszy; na ulicy zagaduje mnie sympatyczny młody pan, prowadzę go do mojego domu, rozmawia z rodzicami, kiwają głowami, boje się jego. Nagle stał się zły, prowadzi mnie do nieznanego miejsca… Ból, strach, krzyk… Kiedy wychodzę nie jestem człowiekiem, tylko Desfi; kolejny ból przy zamianie, samotność, lęk, płacz. Nie umiałem się obudzić, musiałem zmierzyć się ze swoją przeszłością. Odchodzę w nieprzyjazny las, sam na długiej ścieżce, samotnie stojący dom… Peter, jedyna moja nadzieja, mój opiekun, którego z początku się bałem; nie chciałem go stracić. Peter, Peter, Peter…Szkolenie, zamiana, misja… Ta potworna dezorientacja, z którą nie umiałem sobie poradzić. Ludzie, inni od Petera, dlaczego nie zwracają na mnie uwagi, skoro jestem Desfi i umiem latać? Strach, to ssanie w brzuchu mówiące, jak bardzo się boję. Peter, Peter, Peter, to, czego mnie nauczył, musiałem wykorzystać. Ponownie odchodzę, ale tym razem mam do kogo wrócić. Peter, jego domek, żal, że znów muszę go opuścić, każe mi lecieć i się nie przejmować nim. Samotność. Inne Desfi, od których tak ciężko odejść, które tak kuszą, żebyś został…Nie! Peter! Musze do niego wrócić! Odchodzę, jednak z poczuciem, ze coś straciłem. Peter, jego współczucie nad małymi Desfi. Plan. Uczucie, które chcę odgonić, każą mi zaatakować mojego Rachmida. Dlaczego? Nie, nie mogę tego zrobić. Rzucam się na niego. Ból, strach i wielkie upokorzenie. Wstyd. Rzucam się na te Desfi z wściekłością, nienawidzę ich! Nienawidzę! Rozrywam je na strzępy, bije i kopię, a cały czas towarzyszy mi ten dziwny ból. Peter zabiera mnie do domu, moje oczy zaszkliły się łzami, kiedy patrzyłem na pobojowisko, martwe ciała Desfi, które zabiłem. Wstyd, gdy patrzę na Rachmida. Zaatakowałem go! Nienawidziłem siebie za to, nie mogłem spać, nie dawało mi to spokoju… Rozmowa, która nie wyjaśniła wszystkiego, ale poprawiła mi humor. Potrzeba zadośćuczynienia, odszedłem od Petera z własnej boli. Samotny, lecz samodzielny. Kolejna misja i dotąd nieznany mi świat, który próbuję odszyfrować. Nie umiem, nie potrafię, nie dam rady. Czemu jest tyle złego? Czemu nikt z tym nic nie robi? Dlaczego ludzie się mnie brzydzą? Czy jestem nienormalny? Dlaczego nikt nie chce mi pomóc? Dlaczego nie umiem sobie sam z tym wszystkim poradzić? Gdzie jest Peter? Czy za mną tęskni? Co to jest cierpienie i dlaczego tyle go jest w moim życiu? Czemu zabiłem Desfi razem z Rachmidem? Co to jest śmierć? Dlaczego musi towarzyszyć mi tak wiernie? Czy może być gorzej? Jaka jest moja rola w tym świecie? Dlaczego moje rany mnie bolą, choć wcale nie powinno ich tam być? Na wszystkie te pytania dalej nie znam odpowiedzi. Już jej nie szukam, spotykam lepszych ludzi. Mówią mi, co mam zrobić, a ja się ich słucham. Dlaczego tak zrobiłem? Dlaczego poczułem satysfakcję, że się komuś podporządkowałem? Dlaczego byłem taki radosny? I dlaczego musiałem pójść do miejsca, którego nie lubię? Chcą mnie tam zatrzymać, już na zawsze. Odchodzę. Nie wracam do Petera, kolejna misja… Przeżyłem trudy swoich wycieczek od początku. Najgorsze było to, że nie mogłem tego przerwać. Tak więc musiałem przeżyć ze szczegółami dzisiejszy dzień. Mój gniew na Petera. Jak mogłem, przecież on sam podejmuje decyzje! Spotkanie ze Stellą, bardzo młodą Desfi niespodziewającą się najgorszego. Dlaczego akurat ona? Miała całe życie przed sobą. Smutek. Bóle przy przemianie. Kiedy to się skończy? Ile jeszcze będę musiał znieść?
-Patrz, już wstaje- to był glos Petera działający jak balsam na moje nerwy.- Niepotrzebnie się denerwujesz. Jest silny, silniejszy niż myśli. Nick, no ileż można, otwórz oczy!- cichy szloch Stelli natychmiast się urwał, kiedy tylko posłuchałem Petera. Z początku widziałem niewyraźnie, ale po chwili intensywnego mrugania jakość znacznie się poprawiła.
Wiem, to głupi fragment T.T. Nie wyszedł mi.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mariet
Jego Geisha
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: się biorą dzieci? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 20:38, 14 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
taki monolog wewnętrzny ; )
początek jakoś tak się za szybko rozwinięty wydaje.
ogólnie jest fajne ; )
a powiedz mi definicję "Desfi" >D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karo3
Bazgrolnik
Dołączył: 15 Cze 2009
Posty: 239
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 15:55, 15 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Definicję? Nad tym nie myślałam :P Desfi to ci ludzie, którzy potrafią się zmieniać w jakieś zwierzę, tak mniej szczegółowo to ujmując.
No to następny fragment będzie ciekawszy:
-Głodny jestem- mruknąłem, przeczesując palcami swoje krzywo obcięte włosy. Wstałem zauważając przy okazji, że kiepsko trzymam się na nogach. Peter podparł mnie swoim ramieniem.
-No, ja myślę, to już pora kolacji, a ty przebyłeś ciężką drogę, za pożywienie mając jedynie moją zupę cebulową- powiedział i razem skierowaliśmy się do kuchni. Zasiadłem nad górą kanapek domowej roboty popijając je ciepłą herbatą.
- Stella się o ciebie okropnie martwiła. Podobno się poświęciłeś, co?- spytał, ale nie mogłem odpowiedzieć z pełnymi ustami, więc tylko kiwnąłem głową.- Nie spodziewałem się tego po tobie. Postanowiłeś nie ryzykować. Myślałeś tak rozsądnie. Ale nie to mnie zadziwiło. Można powiedzieć, że uratowałeś Stellę.
Przełknąłem ślinę.
-Co innego miałem zrobić?- zadałem pytanie retoryczne.- Stella to jeszcze dzieciak, nie dałaby rady przemienić się aż dwa razy w takim krótkim czasie. Przedtem miała nawet kłopoty z wróceniem do postaci człowieka. Więc to ja musiałem zrobić, co należało.- Peter spojrzał na mnie uważnie.
-Mogłeś tego nie przeżyć- zauważył.- Czy dorosłeś na tyle, abyś był gotów poświęcić za kogoś swoje życie? Stella przecież była dla ciebie zupełnie obca.
-Musisz zadawać mi takie pytania?- jęknąłem, rzucając jedno ukradkowe spojrzenie w stronę roztrzepanych włosów Stelli. Peter nie odpowiedział.- Która godzina?- spytałem patrząc na zepsuty zegar wiecznie pokazujący szóstą rano.
-Już późno- odparł wymijająco Peter, który najwyraźniej nie chciał, żebym wiedział, ile czasu leżałem nieprzytomny.- Możesz iść spać. Pamiętasz drogę?
-Tak- uśmiechnąłem się blado i ziewnąłem. Położyłem się na miękkim posłaniu patrząc w szary sufit. Przez szparę w drzwiach sączyła się smuga światła, a okno było szczelnie zamknięte. W poczuciu bezpieczeństwa opadłem w krainę snów, które wcale nie były miłe; śniłem o Desfi, które zabiłem, o umierającym Peterze. Zorientowałem się, że umiera przeze mnie; w tym śnie zabiłem także Stellę i to bez żadnych wyrzutów sumienia. A Desfi w Zamku Misji nagrodziły mnie za to, co zrobiłem,sowicie. Obudziłem się zlany potem mając jeszcze przed oczami rozkrwawione ciała. Spojrzałem na śpiącą twarz Petera i otworzyłem okno, wpuszczając do pomieszczenia trochę światła. Półmrok natychmiast gdzieś uciekł. Poszedłem do kuchni, wziąłem szklankę i napiłem się wody.
-To tylko sen- wytłumaczyłem sobie.- Nie możesz pozwolić, aby sny rządziły twoim życiem.
Nie byłem jednak za bardzo przekonany. Nogi powiodły mnie do holu, gdzie stojąc na baczność, wpatrywałem się w drzwi. Drżącymi rękami sięgnąłem po klucz, wsłuchując się we własny, płytki oddech. Powiało na mnie porannym powietrzem. Wyszedłem bosymi nogami na trawę zmoczoną rosą, przymykając za sobą drzwi. Przebiegłem kawałek rozprostowując swoje mięśnie. Potem wiedziony instynktem zamieniłem się w sokoła. Zabolało, ale mniej niż zwykle. Z porównaniu ze wczorajszym dniem to była sielanka. Zaczynałem się przyzwyczajać. Robiąc okrążenie wokół domku dostrzegłem Petera patrzącego na mnie z okna. Po chwili wyszedł na dwór, zadzierając głowę w górę. Wylądowałem koło niego, a on pogładził moje pióra delikatnie opuszkami palców. Zamieniłem się w człowieka, cicho pojękując. Kiedy doszedłem do siebie, spytałem Petera:
-Czy sny są prorocze?
To na tyle. Niedługo będzie ciąg dalszy, ale muszę jeszcze sama go przeczytać xD Coś mi krótko to wyszło O.o.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mariet
Jego Geisha
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: się biorą dzieci? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 16:25, 15 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
po obejrzeniu "true blood" teraz kiedy to czytam, Nick wygląda dla mnie tak samo jak Sam Merlotte >DDDD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karo3
Bazgrolnik
Dołączył: 15 Cze 2009
Posty: 239
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 17:25, 16 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
E? Kto to jest Sam Merlotte?
No dobra. Ciąg dalszy:
-Boisz się snów?- odpowiedział pytaniem.- Miałeś jakiś? Czy kiedykolwiek jakiś sen ci się spełnił?- dla ułatwienia zacząłem odpowiadać od ostatniego pytania.
- Kiedyś, jak byłem mały śniło mi się, że rodzice na mnie krzyczeli. To się spełniło. A teraz boję się mojego snu- szepnąłem.- Nie chcę tego zrobić!
-Co ty tam zrobiłeś?- jedna brew Petera uniosła się do góry.- To by wyjaśniło sprawę.
Z wahaniem spojrzałem w jego jasne oczy.- Zabiłem cię. Stellę też.- oznajmiłem poważnie. Brew mojego przyjaciela natychmiast zleciała na dół. Mruknął coś niezrozumiałego.
-Sądzisz, że byłbyś w stanie to uczynić? Mógłbyś tego chcieć?- mocno ścisnąłem powieki.
- Desfi- odparłem. Zrozumiał.
- Nauczysz się przed nimi bronić- pocieszył mnie.- W końcu sam będziesz podejmował decyzje- pogładził w zamyśleniu swoją brodę.
-Powiedz mi, że wszystko będzie dobrze- jęknąłem.
- Wszystko będzie dobrze- powtórzył.
- Nie podziałało- powiedziałem, a Peter wzruszył ramionami.- Sam musisz w to uwierzyć. Wracajmy już. Czas na śniadanie. Stella będzie się niepokoić. Ale przed tym mam do ciebie małą prośbę: zabierz ją ze sobą na jakąś misję, dobrze?
-Dlaczego?- spytałem niechętnie wysłuchując mojego przyjaciela.- Niech sama poleci. Ja mam trudne zadania. Nie da rady. I kto cię będzie wtedy bronić?
-Oboje na pewno czegoś się od siebie nauczycie. A z obroną sam sobie poradzę. Wiesz dobrze, że Desfi muszą wykonywać misje, jeśli chcą żyć. Wizyta przedstawicieli Zamku Misji byłaby trochę niekomfortowa- jak zwykle miał rację, więc musiałem się zgodzić; ścisnąłem mu dłoń.
-Chodźmy już na to śniadanie. Burczy mi w brzuchu, a ty masz pełną spiżarnię- odparłem, chcąc zmienić temat. Udało mi się. Peter zaśmiał się
- Budź Stellę. Jak wejdziecie do kuchni czekać będzie na was kawa oraz kanapki z mięsem. Pasuje?- nie słuchał odpowiedzi. To było wszystko, czego chciałem. Obudziwszy Stellę, zgodnie ze wskazówkami poszłam do kuchni skąd wylatywał apetyczny zapach. Peter spełnił swoje zadanie.
-Mam nową misję- zagaiłem, czując na sobie ostrzegawcze spojrzenie Petera.- Akurat dla dwóch Desfi. Chciałem wziąć Sama, ale- westchnąłem udając zasmuconego.- Nie ma go. Cóż, jakoś sobie poradzę- dodałem. Stella chwyciła haczyk.- Możesz wziąć mnie- zaproponowała rozsiewając okruszki na blacie.
-Ale czy jesteś gotowa?- już dawno chciałem zadać komuś to pytanie, które często zadawał mi Rachmid. W myślach nazywałem je "peterowym"
-Chcę spróbować- odparła otrzepując sobie ręce. Wyglądała tak dziecinnie z tymi wiecznie nieuczesanymi włosami i dużymi piwnymi oczami. Nie byłem pewny, czy dobrze zrobiłem.
-Więc wylatujemy za tydzień o świcie- oznajmiłem nie patrząc nikomu w oczy.- Do tego czasu musisz poćwiczyć przemiany- dodałem mówiąc do Stelli. Dlaczego zgodziłem się zabrać niewinne dziecko na niebezpieczną wyprawę? Czy będę tego żałował?
Po skończonym posiłku Stella oświadczyła, że idzie ćwiczyć przemianę na dworze, tutaj blisko, koło domu; nie będzie odlatywać daleko. Widocznie wzięła sobie moją radę do serca z czego poczułem się dumny, w końcu byłem dla kogoś autorytetem. Sam słuchałem rad Petera, większość dotyczyła Stelli.
-Uważaj na nią- poprosił Peter patrząc mi w oczy.
-Będę- obiecałem.
C.D.N. (kiedyś tam, jeszcze nie wiem kiedy, ale nastąpi)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mariet
Jego Geisha
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: się biorą dzieci? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 12:37, 18 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Sam Merlotte jest zmiennokształty >D
może zamienić się w każde zwierzę jakie chce tylko musi mieć na czym się odwzorować. przeważnie jest takim milusim psem :D
Chciałam się coś o Stelle zapytać i zapomniałam ; /
wgl jak się sny spełniają to jest strasznie.
mi się kiedyś śniło, że kolega złamał nogę. trzy dni później przyszedł z nogą w gipsie.
uu może Nickowi też się spełni >D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karo3
Bazgrolnik
Dołączył: 15 Cze 2009
Posty: 239
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 22:35, 26 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Ciąg dalszy teraz:
Dzień wyjazdu; miałem opuścić Petera ponownie. Poprzednio nie widziałem go pół roku; ile czasu tym razem będziemy daleko od siebie? Jak zniesie to Stella? Nie potrafiłbym wrócić do mojego przyjaciela, gdyby coś się jej stało; przez resztę życia ciążyłoby to na moim sumieniu. Wyglądała na podekscytowaną opuszczeniem znanego sobie świata; założyłbym się, że nie myślała wcale o niebezpieczeństwach, które będą jej grozić. Groziły. Wiatr, burza, deszcz, wybuchy wulkanów, trudy wędrówki- to nie były banialuki. Oprócz zagrożeń naturalnych istniały też wrogie Desfi, źli ludzie i jakieś dziwaczne stwory na które działała tylko jedna rada- bierz nogi za pas!
-Nick?- głos Petera, chciał się pożegnać.
-Hm?
-Jakbyś spotkał Sama, bądź dla niego wyrozumiały.
-Będę- odparłem i dałem Stelli znak do wylotu. Polecieliśmy tak wysoko, że Peter był wielkości mrówki. Po chwili zniknął nam z oczu. Skupiłem się na naszej misji. Najpierw mieliśmy polecieć do Datami, odebrać kilka meldunków, a potem dostarczyć je do adresatów, taka żywa, latająca poczta. Z pozoru to zadanie wydawało się łatwe, lecz mając doświadczenie z poprzednich misji, wiedziałem, że adresatami owych meldunków nie będą spokojni mieszkańcy z miasta czy wioski obok, taką małą odległość pokonywali tylko ludzcy listonosze, my, jako Desfi mieliśmy pewnie przelecieć przez jakieś niebezpieczne tereny. Miałem już takie zadanie, kiedy przyszło mi dostarczyć bardzo ważną paczkę dla pustelnika, którego szukałem przez tydzień z hakiem na równinnym terenie. Okazało się, że mieszka w norze pod ziemią, ciężko widocznej z lotu ptaka. Takie sytuacje są denerwujące i nie dają satysfakcji z wykonanej misji. Miałem nadzieję, że tym razem na coś takiego nie trafię, głównie ze względu na Stellę, pierwsza misja musi zrobić dobre wrażenie. Znałem takiego Desfi, Joachima, który po niepowodzeniu na 2 pierwszych misjach zaprzestał wykonywania nowych zadań. Nie skończyło się to dla niego dobrze. Desfi musi wykonywać misje, żeby być wartym stworzenia, w Zamku Misji podlicza się wszystkie zadania (nie wiem dokładnie jak) i kiedy ktoś ma zbyt niski wskaźnik wydają rozkaz aresztowania, skąd prosto idzie się na stryczek. Joachim uciekał, pewnie już nie żyje. Nie chciałem, żeby to samo stało się ze Stellą. Zależało mi na niej, sam nie wiedziałem dlaczego. Była jeszcze dzieckiem, niewinnym dzieckiem, o które należy się troszczyć.
-To tu?- spytała Stella, patrząc z podziwem na ogromny budynek, raczej pałac wykonany z białego kamienia. Mi szczególnie podobały się kolumny ozdobione różnymi nacięciami, których nikt nie potrafił rozszyfrować. Jednak gdyby dłużej wpatrywać się w Zamek Misji, można było zobaczyć zapuszczone ogrody, odrapania na murze, a także tę woń, jakby dusze umarłych Desfi błąkały się wśród swoich zabójców. Miałem nadzieję, że nie ma tu Joachima ani Sama. I, że ja czy Stella również się tu nie znajdziemy.
-Wejdźmy do środka- przyspieszyłem kroku, ciągnąc za ramię nadal wpatrującą się w pałac Stellę. Czy zauważy tą zaschniętą krew na ścianie? Na szczęście nic nie mówiła, wyglądała na lekko oszołomioną nowym miejscem. Przy drzwiach prędko podałem nasze dane, po czym szliśmy ciemnym holem, który według Rachmid miał wprowadzać w Desfi uczucie strachu, ale ja tylko martwiłem się o Stellę. Wiedziałem, że raczej nic jej tu nie zrobią, lecz ręce mi się pociły. Przez jedyne drzwi w tym pomieszczeniu zostaliśmy skierowani do stolika numer 306. I w tym etapie zaczynają się przynudzające formalności. Oczywiście była pseudo- kolejka, którą tworzyły Desfi mieszkające w tym zamku. Dla żółtodziobów robiło to wrażenie, jakby do każdej misji było tysiąc chętnych, ale po prostu pracownicy dostawali jakieś krótkie instrukcje, a po ich wykonaniu przychodzili po następne. Oparłem się o kolumnę, która we wnętrzu robiła dużo mniejsze wrażenie i czekałem. Kwadrans później, podszedłem do srogiej kobiety o gęstych brwiach, na widok której Stella zaczęła drżeć, i poprosiłem o dane z moich, a także ze Stelli misji.
-Ta mała jest zagrożona- oznajmiła kobieta. Zacisnąłem wargi.
-A ja?
-Nie. Ty jesteś w porządku, nawet wyżej niż przeciętnie.
Mi także zaczęły drżeć palce. Stella miała niewiele punktów, ile czasu zostało jej na wykonanie misji? Czy zdąży wykonać zadanie, zanim wydadzą nakaz aresztowania? Tylko nie stryczek, tylko nie ona…
-Czy mógłbym jej przekazać trochę swoich punktów?- spytałem, starając się ukryć drżenie głosu.
-Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? Ona musi wyrobić się w czasie- powiedziała z naciskiem, ale skoro milczałem, mówiła dalej, podkładając sobie dłonie pod brodę.- Pamiętaj, że punktów dla niej wyjdzie o połowę mniej. Czy ty, Nicku Walkerze, zgadzasz się aby Stella von den Broek otrzymała twoje punkty?
-Tak- odparłem spokojnie, ale byłem pewny, że usłyszała moje nerwowe przełknięcie śliny. Potem odliczyła ustaloną ilość moich punktów przekazując je Stelli. Nikt już nie był zagrożony, w sumie powinienem się cieszyć, ale jakaś cząstka mojego umysłu protestowała przeciw tej decyzji, może po prostu za dużo dla Stelli zrobiłem? Ale i tak to było mało w porównaniu, co Peter zrobił dla mnie. Spłacę jego dług. Chwyciłem ważne wiadomości w rękę, po czym wraz z Stellą opuściłem Zamek Misji.
-Co teraz?- spytała Stella.- Nogi mnie bolą- dodała. To ja upierałem się, żebyśmy szli piechotą. Urząd, gdzie mieli nam jakiś dokument potwierdzić leżał tylko kilka kilometrów stąd, tak przynajmniej wywnioskowałem z mapy. Teraz zastanawiałem się, czy naprawdę potrafię orientować się w terenie. Cóż, w tym przypadku cierpliwość się opłaciła. Najwyraźniej przeszliśmy już te kilometry i w spokoju wymieniłem się dokumentami z pyzatą kobietą. Stella milczała, przyglądając się uważnie ludziom, a oni też się na nas dosłownie gapili, cóż byliśmy Desfi, ale wyglądaliśmy normalnie.
-Gdzie teraz?- spytała cichym głosem, kiedy opuściliśmy urząd i oddaliliśmy się trochę. Przeglądałem papiery, szukając jakiegoś prostego wyzwania. Znając moją prędkość robienia misji, oczywiście mieliśmy odwiedzić pustelnika, gubiąc się po drodze, spojrzeć na wioskę Timor, o której w życiu nie słyszałem, a na deser urządzić konkurs nad wulkanami. Kusiła mnie wizja bezproblemowej wioski, ale uznałem, że pustelnik bardziej spodoba się Stelli.
-Kurs pustynia- oznajmiłem.
C.D.N. (jeśli w międzyczasie się nie zniechęcę)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mariet
Jego Geisha
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: się biorą dzieci? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 23:00, 26 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
przeczytam troche później bo mam teraz oczy przemeczone.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mariet
Jego Geisha
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: się biorą dzieci? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 20:08, 27 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
nie zniechęcaj >D
akcja dopiero co się zaczęła rozwijać >D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karo3
Bazgrolnik
Dołączył: 15 Cze 2009
Posty: 239
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 16:58, 28 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
No tak, ale jakoś wolno idzie mi pisanie. Za jakieś trzy kawałki, to już będzie wszystko, co zdążę napisać, tak mniej więcej.
No i nie mam weny Co robić?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|