|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Pineapple
The Master Of Wiertarka
Dołączył: 05 Cze 2009
Posty: 170
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: tu te truskawki? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 7:47, 18 Cze 2009 Temat postu: O 180 stopni... [2a/??] |
|
|
So, opowiadanie powstało na potrzebę pewnego forum około pół roku temu. Powstał tylko pierwszy part, ale dziś przemierzając niezbadane i przerażające otchłanie moich folderów je zznalazłam i postanowiłam je dokończyć. Pisane będzie na bierząco, więc czas dodawania może być bardzo, ale to bardzo różny.
Jako, że jest osadzone w Hogwarcie i ogółem w świcie Pottera, a nie opisuje życia żadnej z postaci, więc nie jest to raczej fanfick, postanowiłam zamieścić moją wesołą historyjkę w tym dziale.
Dedykację daje sobie, że odważyłam się to wykopać. No i może tym wszystkim co przeczytają i się nie przerażą.
Wszelkie poprawki w tekście powstały przy pomocy Iron & Wain - Passing Afternoon oraz Kasabian - Fire P
Pozostaje mi tylko...
Enjoy!
Part I
To miał być kolejny, niczym nieróżniący się rok szkolny. Nauka, ferie świąteczne - wszystko tak samo jak w ciągu ostatnich trzech lat. Nie wiedziała tylko, że w ciągu tych dziesięciu miesięcy jej życie obróci się o 180 stopni...
*
Ciemnowłosa dziewczyna wrzuciła kufer do bagażnika. Rześkim krokiem podeszła do drzwi samochodu i usiadła na przednim siedzeniu. Mimo, że był dość późny ranek wyglądała na zaspaną.
- Tak się cieszysz, że zostawiasz ojca samego na dziesięć miesięcy? - zapytał mężczyzna siedzący obok niej. Zaczekał aż zapnie pas i ruszył z podjazdu ładnego, piętrowego domu.
- Tatoo... Znowu zaczynasz? - dziewczyna pokręciła głową i poprawiła grzywkę, która opadła jej na, duże bursztynowo-złote oczy. Od czterech lat ta rozmowa była tradycją przy każdym jej wyjeździe do Hogwartu. - Przecież są ferie świąteczne i mogę do ciebie pisać listy!
- Jak w tamtym roku i poprzednich? - spojrzał na nią sceptycznie. Ile razy już mu to obiecywała?
- Musisz mi to wypominać? Przecież musiałam się uczyć i w ogóle... Zachowujesz się jakbyś nigdy nie chodził do tej szkoły - mruknęła, zsuwając okulary przeciwsłoneczne na nos. Nie odpowiedział, tylko na nią spojrzał smutnym wzrokiem. Została mu tylko córka, z którą właśnie musiał rozstać się na kolejne dziesięć miesięcy. Jak miał się z tym pogodzić? Podkręcił radio.
Na zewnątrz panowała piękna pogoda. Słońce samotnie wisiało na bezchmurnym błękicie nieba, a wszystko skąpane było w jego ciepłych promieniach. Przez chwilę odrzuciła ją myśl, że cały ten cudowny dzień będzie musiała spędzić w pociągu. Na szczęście przypomniała sobie w jakim to miało być pociągu, w końcu to Expres Hogwart.
Wesołe iskierki pojawiły się w jej oczach na wspomnienie o przyjaciołach. Nie mogła się doczekać na ponowne spotkanie z Lauren i Jim'em. Oczywiście przez całe wakacje wysłali sobie sowy z różnymi wiadomościami, ale to nie było to samo. Westchnęła cicho.
W końcu dojechali. Parking przy stacji jak zwykle był zapchany samochodami, lecz Martin Edwards (bo tak nazywał się ojciec Robin) i jego magiczny samochód zawsze potrafili znaleźć sobie miejsce. Gdy w końcu auto zostało zaparkowane pomiędzy dwoma srebrnymi oplami, dziewczyna wyskoczyła na rozgrzany beton i przeciągnęła się. Teraz wystarczyło tylko przebić się na peron Dziewięć i Trzy Czwarte, znaleźć w pociągu wolne miejsce i viola!
Wypakowali kufer i klatkę z wiecznie naburmuszonym sokołem norweskim. Robin złapała za uchwyt klatki i zarzuciła sobie podręczną torbę na ramię. Tak obładowana ruszyła w stronę wejścia. Po chwili dogonił ją ojciec ciągnąc bagaże na wyczarowanym przez siebie wózku.
Tłumy na peronach był większe niż zwykle. Ludzie przepychali się by tylko zdążyć na swój pociąg. Nikt nie zwrócił uwagi na dziwną parę, idącą środkiem. Dziewczyna przyglądała się mugolom. Ciągle nie potrafiła zrozumieć jak można żyć bez magii. Jest tyle rzeczy o których nie wiedzieli. Tyle pięknych stworzeń jakby chociaż jednorożce, tyle wspaniałych zjawisk, no i najwspanialsza szkoła na świecie. Po kilku minutach udało im się przedrzeć do barierki pomiędzy peronem dziewiątym i dziesiątym. Oparli się o nią i już po chwili znaleźli się w 'swoim' świecie. Zalały ich dźwięki rozmów, pohukiwań sów, płaczliwych miauków kotów, skrzeków ropuch i rzucanych zaklęć.
- No to witamy w domu - mruknął jej do ucha ojciec i uśmiechnął się szeroko. Zaraz zaczął wyszukiwać wzrokiem znajomych. Robin poszła w jego ślady, lecz nic nie mogła dostrzec w kolorowym tłumie. Powoli ruszyła w stronę drugiego wagonu. Nagle zatrzymał ją głośny krzyk:
- Edwards, na siwą brodę Merlina, zaczekaj!
Zanim się odwróciła od razu wiedziała do kogo należał ten głos. Oparła ręce na biodrach czekając na biegnących w jej stronę przyjaciół. Lauren skoczyła na nią, prawie przy tym wywracając i ją i siebie, i mocno przytuliła. Gdy się w końcu uwolniła z ramion przyjaciółki zmierzyła ich badawczym wzrokiem. Wyglądali prawie tak samo, no może byli trochę wyżsi.
Lauren Moreau, uczennica piątej klasy. Poznały się nie dawno, zaledwie rok temu, gdy Lauren przepisała się do Hogwartu z Beauxbatons. Polubiły się od razu, po mimo różnicy charakteru. Należała ona do tych dziewczyn, które nawet bez nic nie robienia były popularne i zgarniały w okół siebie masę znajomych. Typowa dusza towarzystwa - długonoga piękna blondynka, duże błękitne oczy, miła, otwarta, silny charakter, pewna siebie, zawsze otaczana tłumkiem wielbicieli. W przeciwieństwie do Robin zawsze interesowały ją dziewczęce sprawy. Makijaż, ubrania, chłopcy...
Jim to była zupełnie inna bajka. Dość wysoki, przystojny, cichy brunet. Pochodził z bogatego rodu czarodziei czystej krwi, lecz nie zachowywał się jak typowy 'szlachcic'. Co prawda, do wszystkiego podchodził z typową dla nich nonszalancją (uwielbiał zwracać się do wszystkich po nazwisku), lecz to była chyba jedyna cecha która łączyła go z jego rodziną. Ogromny talent w Quidditcha, cholernie inteligentny, ale chodząca skromność. Pełen energii do wszystkiego. Zawsze pomagał każdemu kto się na darzył, lecz sam nigdy nie oczekiwał pomocy. Większość dziewczyn w szkole uważała go za idealny materiał na chłopaka, lecz on stronił od jakichkolwiek znajomości damsko-męskich i męsko-męskich także.
Robin uśmiechnęła się. Nie ma to jak najlepsi przyjaciele.
- Jim, Lauren dobrze was znowu widzieć! - powiedziała.
- Ciebie też, Edwards. Nic się nie zmieniłaś - chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu. I wsadził ręce w kieszenie za dużych, workowatych spodni. Odwrócił głowę i spojrzał na wielki zegar, wiszący na ścianie peronu. - Zostało piętnaście minut. Powinniśmy już się pakować do środka.
Rozejrzeli się. Nawet nie zauważyli nastolatków przepychających się do wejścia.
- Masz racje - usłyszeli rozbawiony, męski głos. Obok nich niezauważeni pojawili się ich rodzice.
- No dzieciaki, włazić, bo jak wam zwieje pociąg to ja was do szkoły odwoził nie będę - rzucił pan Hource, ojciec Jim'a.
- Tak, tato, to już wiem... - mruknął brunet. Cała trójka wpakowała się do środka i zaczęła przedzierać się przez korytarz. W końcu, prawie na końcu wagonu, znaleźli wolny przedział. Ustawili swoje bagaże na półkach i stanęli przy oknie. Jak na zawołanie pojawili się ich rodzice.
- No dzieciaki, zostało pięć minut, więc nie pozostaje mi życzyć wam powodzenia w nowym roku szkolnym i mieć nadzieję, że moja córka nie połamie się zbytnio na meczach - powiedział ojciec Robin uśmiechając się do niej lekko. Złapała go za rękę, którą do niej wyciągnął.
- Liczę na jakiś fajny, bożonarodzeniowy prezent - mrugnęła do niego.
- A na urodziny to już nie chcesz? - w oczach mężczyzny zabłysnęły zawadiackie iskierki. Popatrzyła na niego. Mimo tego że był już dorosły, ba, dorobił się córki, czasem zachowywał się jakby wciąż miał siedemnaście lat.
- Oczywiście, że chce!
- Może jak zobaczę dobre oceny - wsadził ręce do kieszeni. Dziewczyna wytknęła mu język i cofnęła rękę.
Rozległ się gwizd. Pociąg powoli zaczął ruszać.
- Do zobaczenia w Boże Narodzenie, córeczko! - krzyknęła jeszcze do Lauren jej matka za nim zniknęli w kłębie pary wydobywającym się z komina lokomotywy. Trójka przyjaciół usiadła w końcu na fotelach i odetchnęła z ulgą.
- Chyba się powtórzę, jak powiem, ze dobrze was znów zobaczyć. Szczerz mówiąc, odliczałam do tego dnia przez ostatnie dwa i pół tygodnia - powiedziała Robin wyciągając się. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech - A to do mnie nie podobne, prawda?
- I to nie wiesz jak bardzo... - Jim od razu wziął się za jedzenie. Wyciągnął z kieszeni kilka mugolskich batoników i rozłożył je obok siebie - Jeśli chcecie to bierzcie. - wpakował sobie jednego do ust.
- Robbie, nie uwierzysz jakiego cudownego chłopaka spotkałam we Włoszech! - zwróciła się do niej Lauren. "Znów się zaczyna", pomyślała Robin, lecz czy nie za to tak kochała swoją przyjaciółkę? Przyjęła wygodniejszą pozycję, szykując się na dłuższą opowieść.
- Jakiego? Mugol, czarodziej?
- Czarodziej, oczywiście! Ma na imię Marco. Spotkaliśmy się przy Panteonie w Rzymie. Szukałam w tedy jakiś śladów czarodziejów z tamtych czasów. Akurat oglądałam kolumny, gdy tamten do mnie podszedł i zapytał czy nie zauważyłam starożytnych runów, na samym dole. Pewnie spytacie skąd wiedział, że nie jestem mugolką. Spytałam go o to samo.
Odpowiedział, że poznał po różdżce w kieszeni bluzy...
- Nosisz różdżkę, chociaż nie możesz czarować po za szkołą? - przerwał jej Jim, jedząc kolejnego batona.
- Wiesz, że nie ładnie jest przerywać? - odpowiedziała pytanie ma pytanie i rzuciła mu mordercze spojrzenie.
- Dobra, już nic nie mówię! - zrobił obronny gest rękoma i pokręcił głową ze znudzeniem.
- No i potem....
*
Ekspres Hogwart coraz bardziej zbliżał się do szkoły. Do swojego celu zostało mu tylko pół godziny. Pogoda zmieniła się diametralnie. Ostry deszcz zacinał w szyby, a ciemne chmury przesłaniały niebo czyniąc wieczór jeszcze ciemniejszym.
Lauren, Robin i Jim z grupką swoich znajomych rzucali się właśnie Fasolkami Wszystkich Smaków Bertiego Botta. Cała podłoga zawalona była słodyczami i papierkami po nich.
- Ej, powinniśmy już chyba wskakiwać w szaty - powiedziała Robin do Jim'a, uchylając się jednocześnie przed leczącą, zieloną fasolką. Chłopak skinął głową na znak zgody i stanął na fotelu.
- Hej, ludzie, fajnie było, ale mamy jeszcze cały rok szkolny, a zaraz dojeżdżamy do Hogwartu, a trzeba się jeszcze przebrać i posprzątać ten cały burdel, więc... Wyjazd - ogłosił z uśmiechem na twarzy. Reszta popatrzyła na nich smutno, ale powoli wyszli z przedziału. Gdy w końcu wszyscy wyszli, Lauren zamknęła drzwi i oparła się o nie. Wolnym ruchem wyciągnęła różdżkę i machnęła nią. Wszystkie śmieci znikły i wnętrze zalśniło czystością.
Trójka przyjaciół wyciągnęła swoje szaty z kufrów. Szybko wcisnęli na siebie ubranie. Pociąg powoli zaczął zwalniać, aż w końcu zatrzymali się na stacji w Hogsmeade. Tłum nastolatków wylał się na peron i prawie natychmiast pognał do czekających powozów. Jim podszedł do jednego z nich i klepnął zaprzężonego testrala i dał mu kawałek batona. Dziewczyny patrzyły jak jego ręka zatrzymuje się na niewidzialnym dla nich stworzeniu. Weszli do środka dyliżansu, który prawie natychmiast ruszył z miejsca.
- Głodny jestem... - mruknął Jim masując się po żołądku. Lauren spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Zjadłeś przecież z cztery Czekoladowe Żaby, całe Fasolki Wszystkich Smaków i paczkę Kociołkowych Piegusków - zauważyła, poprawiając włosy. Chłopak wzruszył ramionami i odburknął coś w odpowiedzi.
Robin wyjrzała przez okno. Sznur powozów ciągnął się błotnistą drogą, prowadzącą do zamku. Światła szkoły były pozapalane, tworząc piękny widok, który zawsze ją oczarowywał. Oparła brodę na dłoni i wyłączyła się z kolejnej kłótni jej przyjaciół, która była chyba ich ulubionym zajęciem. Deszcz powoli zmienił się w delikatną mżawkę, która w oddali wyglądała jak jasna mgła. Coś śmignęło między wozami. Uśmiechnęła się widząc znikającą w trawie sylwetkę zająca. Nawet nie zauważyła gdy jej myśli powędrowały do jej szkolnego kolegi, Jonasa, do którego od dawna coś czuła, lecz nie chciała się do tego przyznać. Przymrużyła lekko oczy i wbiła spojrzenie w drewnianą podłogę pojazdu.
W końcu dotarli pod bramy Hogwartu. Po raz kolejny znaleźli się w przepychającym się tłumie. Pośpiesznie pobiegli do otwartych drzwi by po chwili znaleźć się w ciepłym korytarzu.
- Hogwarcie, strzeż się, powróciliśmy - rzucił żartobliwie Jim.
Robin popchnęła go i ruszyła do Wielkiej Sali. Tak, w końcu powrócili.
cdn... ;)
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Pineapple dnia Śro 11:29, 01 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Guś
Laska House'a
Dołączył: 05 Cze 2009
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: mam wiedzieć... Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 12:47, 18 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
O Fray... Wiesz jak kocham wszystko co piszesz!
Baaardzo mi się podoba i czekam na więcej bo, kurcze, ciekawa jestem!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karo3
Bazgrolnik
Dołączył: 15 Cze 2009
Posty: 239
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 18:41, 18 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Wow, wyrazy podziwu naprawdę.
Pisz dalej, będę czekać.
A będzie coś jeszcze o Jonasie? xD <niecierpliwie>
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mariet
Jego Geisha
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: się biorą dzieci? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 19:35, 18 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
hiii ^^
jak ja uwielbiam imię Martin xD
typowy potterowy klimat ; >
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Blackrose
Alone's Fan
Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 184
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: zoo ?! Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 18:18, 19 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Ciekawe i przyjemnie się czyta, czekam na dalszą część ;D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Pineapple
The Master Of Wiertarka
Dołączył: 05 Cze 2009
Posty: 170
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: tu te truskawki? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 11:28, 01 Lip 2009 Temat postu: |
|
|
Dziękować za wszystkie miłe komentarze, dziękować Jak wiadomo komentarze to najlepszy pokarm dla wena, więc...
Kolejny part, a dokładniej jeden z kawałków parta, bo moim zamiarem było opisanie w nim całego dania. Wychodzi trochę długie , więc podzieliłam. Według mnie o niebo lepsze od poprzedniego.
Enjoy!
Part IIa
Robin siedziała po turecku na łóżku, wbijając wzrok w widoczny tylko dla niej punkt, znajdujący się za oknem. W jednej ręce trzymała pokryty pochyłym pismem pergamin - plan lekcji obowiązujący ją w tym roku - a palcami drugiej zwijała go w ciasny rulonik, by następnie go rozwinąć i zwinąć po raz kolejny, i tak w kółko. Była zbyt bardzo pochłonięta własnymi myślami by zauważyć jak niebezpiecznie szybko wskazówki jej zegarka zbliżają się do godziny ósmej, ani jak długo Lauren zajmuje łazienkę, przygotowując się do wyjścia na lekcje. Gdy tak dumała nic nie miało znaczenia. Voldemort mógłby urodzić się na nowo i znów zaczać terroryzować magiczny świat, lub co gorsza jej przyjaciele mogli wyznać sobie szaleńczą miłość - co bezdyskusyjnie było zapowiedzią nachodzącej apokalipsy - prosto przed jej nosem, a i tak nie zwróciłaby na to nawet najmniejszej cząstki swojej uwagi.
Westchnęła cicho, zastanawiając się nad przyszłymi dziesięcioma miesiącami w szkole. Była już w czwartej klasie, za rok czekały ją SUM-y, będzie musiała się uczyć więcej niż przez ostatnie trzy lata. I do tego nakładały się treningi quidditcha. Miała stuprocentową pewność, że ich kapitan, Male Johns, da im niezły wycisk w. Po tym jak w poprzednim roku przegrali z Gryfonami tylko trzema punktami i zajęli drugie miejsce, i tak już dosć duża ambicja szóstoklasisty wzrosła jeszcze bardziej. Nie uśmiechały się jej wieczory spędzone na morderczych treningach, a następnie odrabianie pracy domowej, ale zdążyła się już do tego przyzwyczaić.
Z rozmyślań wyrwało ją pukanie, co zdecydowanie było zbyt delikatnym określeniem dla dudniącego odgłosu, który mógł powstać tylko i wyłącznie przez spotkanie się trampka Jim'a z powierzchnią drzwi.
- Proszę - krzyknęła, niechętnie odklejając wzrok od okna. Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem i do środka wszedł zaspany brunet. Machnął do niej ręką na przywitanie i mruknął coś co przypominało "siema" połączone z ziewnięciem i jęknięciem. Uśmiechnęła się. Od początku ich znajomości chłopak uskarżał się na zbyt wczesne wstawanie i zdecydowanie zbyt małą ilość snu. Choć czasem potrafił przespać pełne dwanaście godzin, dla niego to wciąż było zbyt mało.
- Śniadanie? - zapytał, ciężko siadając obok niej.
- A która godzina?
- Za dwadzieścia ósma...
Orzechowe oczy dziewczyny zrobiły się okrągłe jak spodki. Nie zdawała sobie sprawy, że jest już tak późno.
- Idziemy, tylko się spakuję i wyciągnę Lauren z łazienki - powiedziała. Rozłożyła plan i spojrzała na niego. Pierwsza lekcja eliksiry z Puchonami, później zaklęcia, dwie godziny transmutacji - tu jęknęła cicho - przerwa obiadowa, zielarstwo ze Ślizgonami, opieka nad magicznymi stworzeniami z Gryfonami, numerologia, a o północy astronomia. Nie było aż tak źle, choć dwie godziny transmutacji ją zabijały. Nie cierpiała tego przedmiotu z całego serca, głównie z powodu nauczyciela. Po objęciu przez profesor McGonagall stanowiska dyrektor Hogwartu musiała zatrudnić nowego nauczyciela tego przedmiotu. Na nieszczęście uczniów ich nowy profesor, Stanislaus Sapanara był jeszcze nudniejszy od profesora Binnsa i równie ostry co wcześniej wspomniana dyrektorka. Ku rozpaczy Gryfonów został także ich nowym opiekunem.
Złapała odpowiednie podręczniki, kilkanaście rolek niezapisanych (ani nie zarysowanych) pergaminów, kilka piór, kałamarz z atramentem i zapakowała to wszystko to do wyświechtanej, czarnej torby. Spakowana podeszła do łazienkowych drzwi.
- Lau, jest już za... - spojrzała na zegarek - za piętnaście. Jeśli teraz nie wyjdziesz idę sama z Jim'em na śniadanie! Spotkamy się na przerwie! Co masz po pierwszej lekcji?
Odpowiedziało jej przytłumione "Okej" i "Historię Magii". Złapała torbę i razem z chłopakiem wyszli na klatkę schodową. Powoli i w ciszy schodzili na dół. Jim uważnie stawiał każdy krok i podtrzymywał się ściany, bo wiedział, że schodzenie po kręconych schodach na wpół śpiąco nie jest najbezpieczniejsze, lecz jak zwykle to nie on miał się wywrócić. Na powrót zamyślona Robin źle postawiła stopę i straciła równowagę. Zamachała rękami by ją odzyskać lecz nie bardzo jej się to udało. Wyprostowała ręce do przodu, przygotowując się do bliskiego spotkania z ziemią, lecz nagle ktoś ją złapał i pociągnął do tyłu, jednocześnie do siebie przyciskając. Zdumiona odwróciła głowę i zobaczyła nikogo innego jak... Jonasa! Chłopak uśmiechał się delikatnie. Jej serce mimo woli zabiło mocniej, lecz natychmiast opanowała to, karcąc się w duchu. Niechętnie wydostała się z 'objęć' kolegi.
- Dzięki - mruknęła.
- Nie ma za co - odpowiedział, a jego uśmiech się poszerzył. - Powinnaś bardziej uważać, Robin. Do zobaczenia na eliksirach!
Machnął jej jeszcze na pożegnanie i ruszył w stronę swoich przyjaciół, czekających na niego i przyglądającym się im z zaciekawieniem, z resztą jak większość pokoju wspólnego. Wciąż lekko oszołomiona dziewczyna, spojrzała na schody, gdy dotarł do niej fakt, że nie wie gdzie jest Jim. Jak mogła nie zauważyć jego 'zniknięcia'. Jej wzrok pokierował się na półpiętro, gdzie chłopak wiązał sznurówki trampek, jednocześnie patrząc na nią z rozbawieniem. Zignorowała jego minę pt. "Ja wiem!", poprawiła torbę i założyła ręce na piersi.
- Idziesz? - spytała. Kiwnął głową i dołączył do niej.
- Wiesz, Edwards, Faehl to całkiem niezła partia - powiedział sarkastycznie, sugestywnie poruszając brwiami.
- Zamknij się - warknęła, przewracając oczami i popychając go do przodu. - Idiota - dodała chwilę później, widząc jego głupkowatą minę.
Do Wielkiej Sali dotarli na dziesięć minut przed rozpoczęciem lekcji. W zawrotnej szybkości musieli zjeść swoje śniadanie. Robin nałożyła sobie trochę jajecznicy i tosta, a Jim dwa omlety, jajecznicę i dużo smażonego bekony. Pokręciła głową z niedowierzaniem. I on miał zamiar to zjeść w niecałe dziesięć minut?
W połowie ich posiłku podszedł do nich Male.
- Cześć! - przywitał ich.
- Hej, Male - powiedziała z uśmiechem. Hource tylko skinął głową, ponieważ usta wypełnione miał smażonymi jajkami.
- Słuchajcie, w tym roku musimy dać z siebie wszystko. Pierwszy nasz mecz ma być w połowie października i pożądanie się do niego przyłożymy - zaczął chłopak bez zbędnego wstępu. - Zdecydowałam, że pierwszy trening odbędzie się jutro wieczorem. Chciałem dziś, ale Ślizgoni mnie ubiegli i szybciej zarezerwowali boisko. Pasuje wam?
- Jasne - powiedział Jim, gdy już w końcu przełknął. Jego talerz już lśnił czystością. - Chyba, że jakiś uroczy nauczyciel na dzień dobry da nam gigantyczne wypracowanie.
Johns uśmiechnął się.
- Miejmy nadzieję, że tak się nie stanie. Jak jesteśmy umówieni to się zbieram. Pierwsza lekcja z Sapanarem, a nie chcę szlabanu.
Pożegnali się z chłopakiem, dokończyli swoje śniadania i ruszyli do lochów na lekcję eliksirów. Pod klasę dotarli równo z wejściem do środka ostatniej osoby. Wślizgnęli się do sali i rozejrzeli po niej w poszukiwaniu wolnych miejsc. Na nieszczęście Robin ostatnie niezajęte ławki znajdowały się przy Jonasie. Westchnęła w duchu i usiadła z brzegu. Jim zajął krzesło obok niej. Gdy tylko minęło początkowe zamieszanie związane z rozpakowywaniem się obie klasy zamilkły, czekając na to co powie im profesor Slughorn. Starszy mężczyzna uśmiechnął się na tą reakcje i przemówił:
- Miło mi was powitać w kolejnym roku nauki eliksirów. Cieszę się widząc wasz wszystkich w komplecie - zamilkł i przebiegł wzrokiem po twarzach wszystkich uczniów, szukając kogoś nowego. Gdy nikogo takowego nie znalazł znów się odezwał: - A teraz sprawdzimy jeszcze listę obecności i bierzemy się za lekcje. Zaczniemy od Ravenclaw. - Przebiegł pulchnym palcem po liście. - Panna Aband?
- Jestem!
- Pan Ackmoody?
Robin oparła głowę na ławce, wysuwając krzesełko do tyłu. Nie musiała wysłuchiwać wszystkich nazwisk z jej klasy. Znała tych ludzi od trzech lat i jakoś nie bardzo ją to interesowało. Tym bardziej nie interesowała ją panna Aband, z którą była w stanie ciągłego sporu. Wbiła spojrzenie w stojący przed nią kociołek. Lista posuwała się dalej. Slughorn doszedł do Robin.
- Panna Edwards?
- Jestem! - powiedziała, odrywając wzrok od kociołka i przenosząc go na nauczyciela. Następny w kolejności był Jonas.
- Pan Faehl?
- Obecny!
- Pan Hource?
- Jestem - rzucił już znudzony Jim. Eliksiry to nie był jego konik, a za samym Slughorn'em nie przepadał. No i zastanowiało go jedno: skoro wie, że wszyscy są w komplecie to po co sprawdza listę? Pokręcił głową.
Kiedy nauczyciel doszedł do końca zaczęła się prawdziwa lekcja.
- Dobrze, dziś zajmiemy się tak zwanym wywarem Kababicka. Ktoś mi powie co to?
Ręka Robin automatycznie wystrzeliła w górę. Mężczyzna wskazał na nią.
- Wywar Kababicka to inaczej eliksir niewidzialności - powtórzyła to o czym wspominał jej ojciec w wakacje. - Pozwala osobie pijącej go przez pewien czas na bycie niewidzialnym. W efektach jest zdecydowanie gorszy niż peleryna niewidka, głównie przez krótki okres czasu w jakim działa, a także przez różne skutki uboczne. Osoby, które go przedawkowały pijąc za często lub zbyt dużo dostawały bólów głowy, wysypek, nudności, zielenienia skóry...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karo3
Bazgrolnik
Dołączył: 15 Cze 2009
Posty: 239
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 15:25, 01 Lip 2009 Temat postu: |
|
|
Juhu! Jest coś o Jonasie! Dzięki, dzięki, dzięki... Długo piszesz, ale efekt jest zadowalający (ppowyżej oczekiwań wg skali oceniania w Hogwarcie ;)
Pisz dalej...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mariet
Jego Geisha
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: się biorą dzieci? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 23:37, 01 Lip 2009 Temat postu: |
|
|
trochę literówek było.
najsu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|