Kyasarin
Początkujący
Dołączył: 17 Cze 2009
Posty: 153
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Iława Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 13:40, 29 Gru 2009 Temat postu: Marcin. |
|
|
Ekhm! No, to oto nadeszła ta historyczna chwila, że ja Coccainus Maltretus dodaję ten oto utworek. Krótka, jednoczęściowa historia oparta na faktach, więc... cóż... No, w każdym bądź razie, z waszej strony liczę tylko i wyłącznie na krytykę - wytknijcie mi te wszystkie błędy, a co!
Ehh.. lecimy z tym koksem, tak?
Aha! Historia napisana 05.08.2009r.
**
Dla Marcina.
Bo nie byłam u niego już kilka miesięcy.
Jest listopad. Jak zawsze pierwszego dnia tego miesiąca idę na cmentarz. Najpierw idę do swojej babci. Mówię do niej kilka zdawkowych słów, zapalam znicz, uśmiechem się. Składam dłonie do pacierza i trzy razy odmawiam "wieczny odpoczynek". To mój rytuał. Staram się tak robić każdego miesiąca. Potem odrobinę niecierpliwym ruchem dłoni zrzucam z nagrobka kilka niepotrzebnych listków, kilka ziaren piasku. Rzucam okiem po raz ostatni na dwa zdjęcia - moja babcia i mój dziadek. Ona poważna, pełna niezmąconej gracji. Przez całe życie na jej głowie nie pojawił się choćby jeden siwy włos.
Mój dziadek? Cóż, w jego oczach gra iskierka radości. Zmarł młodo, miał zaledwie czterdzieści dwa lata. Nigdy go nie poznałam. Mój tato pamięta go jak przez mgłę. Nie wiem, jaki był, a mimo to go kocham. Uśmiecham się, poprawiam kurtkę, głaszczę trzymaną w dłoni róże i idę dalej.
Tą drogę znam na pamięć. Chodzę nią każdego miesiąca. Odchodząc od grobu dziadków, skręcam w lewo. Mijam kilka nagrobków i wchodzę na ścieżkę. Gdy ścieżka się kończy skręcam w lewo, po raz kolejny. Z melancholią wymalowaną an ustach ruszam przed siebie. Zatrzymuje się przy dość młodym drzewku. Chyba brzozie, nie mam pewności, nigdy nie zwracałam na to uwagi. Po drugiej stronie, tuż przy ścieżce stoi pomnik. Jest to płomień. Myślę, że to płomień nadziei. Otoczony jest czymś na kształt malutkiego żywopłotu - ot, kilka krzaczków posadzonych obok siebie. Są brzydkie - jak prawie każde krzaczki na cmentarzu. Mimo wszystko mają w sobie jakiś urok.
Staję przy nagrobku. Z jednorazowej reklamówki wyjmuję znicz - zawsze jest on mały, ten z rodzaju tych najtańszych. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Po prostu lubię te znicze. Są śliczne, pomimo swej skromności. Z kieszenie spodni wyjmuję pudełko zapałek. Staję plecami do wiatru i staram się podpalić lont. Nigdy mi się to nie udaje za pierwszym razem. Powtarzam więc ten rytuał jeszcze dwa razy. Za trzecim razem lont zapala się, oświetla moje dłonie delikatnym światłem. Stawiam znicz na nagrobku. Z uśmiechem na ustach cicho odmawiam modlitwę. Trzy razy, tak jak zawsze.
- Hej, Marcin. Co tam u Ciebie? Pewnie nie masz na co narzekać. W końcu jesteś w niebie, tam teoretycznie ma być lepiej. Myślę, że jest tam lepiej. W końcu dlaczego miałoby nie być? Tęsknimy tutaj za Tobą, wiesz? I przełamałam w sobie fobię. Już chodzę na tą plażę. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Po prostu to robię.
Wiatr delikatnie szumi, kołysze gałęziami brzozy. To tak, jakby mi odpowiedział. Wiem, że to irracjonalne. Tak stać na cmentarzu i gadać do kogoś, kogo nikt nie widzi. Uśmiecham się. Na nagrobku kładę róże, tulipana - po prostu kwiat, który tego dnia wzięłam ze sobą. Spoglądam na datę, robię krótki rachunek. Dwadzieścia lat, a może dziewiętnaście? Obojętnie. To zbyt krótko. Tak, to stanowczo za mało.
To było latem. Stałeś z kolegami na przystanku autobusowym. Śmialiście się, opowiadaliście dowcipy na przeróżne tematy. Było jak zawsze. Miałeś jeden z tych swoich "cichych" dni. To było normalne. Już od dłuższego czasu je miałeś. Nie codziennie, czasem tylko Ci się zdarzały. Tak po prostu, zwyczajnie. Żegnaliście się. Podszedłeś do każdego, podałeś mu "cześć" i z uśmiechem mówiłeś "siema".
- Jutro mnie już nie zobaczycie - powiedziałeś w pewnej chwili. - Zgarnie mnie mafia.
Nie wiem czy się tym przejęli. Często mówiłeś podobne rzeczy. Być może skwitowali to tylko uśmiechami - nie wiem. Potem się rozeszliście, a żaden z nich by nie pomyślał, że to był ostatni raz. Rano znalazł Cię przechodzień. Wyszedł z psem na spacer, a on Cię tak po prostu wyczuł. Wisiałeś na tym drzewie, na sznurku. Na Twoich ustach błąkał się uśmiech. Wiesz, myślę, że najbardziej bolało to Twoją siostrę. Chyba tylko ona starała się Ciebie tu zatrzymać.
Nie zawsze taki byłeś. Pamiętam, jak kiedyś jeszcze przyjeżdżałeś do mojego starszego rodzeństwa. Wygłupialiście się, jeździliście na rowerach, pamiętasz? Któregoś dnia zderzyliście się z moją siostrą kołami i przelecieliście nad rowerami. Miałeś zdarte całe plecy, siostra trochę obity bok. To były te "wasze" czasy. Ja byłam głównie obserwatorem, czasem siedziałam z wami w tym "pokoiku" mojego brata. Potem urwał się wam kontakt. Nawet już nie pamiętam dlaczego.
Któregoś dnia dowiedziałam się o śmierci Twojego taty. Pamiętasz ten dzień? Pewnie to przeżyłeś. Ja wtedy po raz pierwszy zderzyłam się ze śmiercią. Twój ojciec był naprawdę dobrym człowiekiem. Chyba nigdy go nie zapomnę.
Kilka miesięcy potem dowiedziałam się o rzeczy, która zmroziła mi krew w żyłach. Próbowałeś, a uratowała cię tylko siostra. Nie ważne w jaki sposób. Zrobiłeś to, chciałeś zrobić. Wiesz, ona chyba była Twoim Aniołem Stróżem. Szkoda tylko, że tego letniego wieczoru uśpiłeś jej uwagę.
Potem Ci się udało. Skoczyłeś z tego felernego mostu. Byłeś w śpiączce. Chyba każdy się o Ciebie bał. Zwłaszcza Twoja siostra. Ona była wyjątkowa. Naprawdę. Potem się wybudziłeś.
Za każdym razem robiłeś to z tego samego powodu. Przynajmniej z początku. Później mówili już o chorobie. Co to za miłość, która potrafi zabić? Kochałeś ją, jestem tego pewna, a potem ona zniknęła z Twojego życia. Po prostu, tak wyszło. To było nie fair. Nie powinno się nikomu odbierać jego miłości. To takie nieludzkie.
I, widzisz, potem byłeś chory. Tak mówili lekarze. Siostra chodziła z Tobą do psychiatry, a może do psychologa. Wiesz, w sumie to dość dziwne, że udało ci się ją tak uspokoić. A, może Ci się nie udało? Może w głębi duszy ona czuła, że jest coś nie tak? Po kilku miesiącach zaprzestałeś leczenia. Tak wyszło, że już nie chciałeś się leczyć ani brać lekarstw.
Potem nadeszło lato, a Ciebie już nie było.. Zniknąłeś z ziemi na własne życzenie. Niecały rok, może więcej od śmierci Twojego ojca.
Spoglądam na płytę nagrobka. Tak bardzo żałuję, że nie ma na niej zdjęcia. Bo, widzisz obraz Twojej twarzy mi się zamazuje przed oczami. Choćbym nie wiem jak próbowała, to nie potrafię sobie jej przypomnieć. Moja siostra ma na ścianie Twoje zdjęcie. Ono nie pomaga. Pamiętam, a może tylko wyobrażam sobie Ciebie zupełnie innego...
Potem się uśmiecham. Mówię ciche "do zobaczenia, Marcin" i ruszam przed siebie. Melancholijnym krokiem, z głową pełną myśli o takiej miłości, która potrafi zabić. Przed bramą cmentarza poprawiam kołnierz swojej kurtki, stawiam go wyżej tak, żeby wiatr nie wiał mi pod szyję. Do kosza wyrzucam reklamówkę. Po drodze, być może w tłumie ludzi minę Twoją siostrę. Nie wiem, nigdy jej nie poznaję. Wygląda inaczej, trochę bardziej smutno. Nawet ma już dziecko, wiesz? Głupie pytanie, na pewno wiesz. Obserwujesz ją, to pewne. Idę dość szybko, spoglądam na zegarek. Jak zwykle spóźniam się na autobus.
Z uśmiecham na ustach wsiadam do kolejnego. To nic, że będę musiała iść parę kilometrów do domu. Na twarzy mam uśmiech, a ludzie patrzą się na mnie jak na wariatkę. To nic. Lubię być wariatką.
Post został pochwalony 0 razy
|
|