|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mariet
Jego Geisha
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: się biorą dzieci? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 23:25, 12 Cze 2009 Temat postu: Znajomość. |
|
|
Jak wszyscy to wszyscy i ja też xD btw. ile czasu czaiłam się, żeby wreszcie coś wrzucić swojego ; O
tylko błagam.. nie linczujcie mnie ; <
i druga sprawa.. nie wiedziałam gdzie to wrzucić.. bo to w sumie fick.. o Akatsuki.. ale tyle w tym Akatuski ile we mnie jest męskości.
Ok. Nie nudzę xD
Randomowa znajomość.
Zeszła do zimnej łazienki i pod bieżącą wodą opłukała twarz. Żadnego rezultatu. Wciąż czuła się tak samo. Zmęczona usiadła pod umywalką i cicho westchnęła. Małą, nieco pulchną dłonią przeczesała swoje czarne gęste włosy.
- Ech.. - westchnęła po raz kolejny. Miała zimny i niestabilny oddech. Oparła głowę o ścianę. Wodząc palcem po kafelkach o jakimś mdłym odcieniu niebieskiego czuła jak robi się jej słabo, i że zaraz zemdleje. Długo nie musiała czekać. Niemalże leniwie osunęła się po ścianie i z cichym pacnięciem przewróciła na podłogę. Całe zajście obserwował pewnie chłopak. Wiedział, że ona nie odczuwa jego obecności. Była zbyt chora. Nie czekając ani chwili dłużej podszedł i złapał ją od tyłu wsuwając swojej ręce pod jej pachy.
Bez większego wysiłku wciągnął ją pod jeden z wielu pryszniców i stojąc z boku odkręcił zimną wodę.
Zaśmiał się cicho po nosem, bo wiedział, że jak tylko dziewczyna odzyska świadomość będzie na niego zła o zmoczenie włosów.
Otworzyła oczy zaraz po tym jak pierwsze krople lodowatej wody spadły na policzki. Cichym krzykiem zaprotestowała i zasłoniła twarz rękoma. Chłopak zaśmiał się, zakręcił wodę i podał jej rękę by pomóc wstać. Niestety dziewczyna wciąż słaba nie była zdolna poruszać się o własnych nogach. Zachwiała się i upadła. Nie zwracając uwagi na jej pomrukiwanie i sprzeciwy, okrył ją własnym płaszczem i wziął na ręce. Brunetka z początku stawiała opór lecz siła jaką posiadała była śmieszna. Wciąż zaśmiewając się z niej zaniósł ją do medyka by ten uważnie ją osłuchał. Chciał zostać. Chciał usłyszeć czy z dziewczyną wszystko w porządku. Lecz został grzecznie wyproszony na korytarz ponieważ ona musiała odsłonić swoje ciało. Chwilę później już stał przy łóżku.
- Nic jej nie jest. - zakomunikował medyk - Po prostu jest wycieńczona i lekko podziębiona. Za dużo pracuje. Powinna porządnie wypocząć jeśli chce dalej pracować. Trzeba na jakiś czas wykreślić ją z rozkładu misji. - głos medyka w jego głowie brzmiał jakby dobiegał z sąsiedniego pomieszczenia. Rozumiał to co mówi medyk ale jego uwagę przykuwało coś innego. Leżała pogrążona we śnie. Jedna jej ręka leżała na klatce, która unosiła się i opadła w szybkim tempie. Ciało było rozgrzane. Czoło miała lekko spocone, a na policzkach dostała niewielkich rumieńców. Nawet w chorobie wyglądała urzekająco. Gdy medyk skończył mówić ten tylko przytaknął i ostrożnie wziął ją na ręce i wyszedł na zimny korytarz. Pewnym krokiem ruszył w stronę celi. Nie... nie jej celi tylko swojej własnej. Łokciem otworzył drzwi i wszedł do środka. Rozejrzał się po celi i poczuł, że gdy ona się obudzi będzie strasznie zawstydzony. Położył ją wygodnie na łóżku. Ściągnął z niej buty, okrył kołdrą i popatrzył na nią. Czarne włosy były rozrzucone po całej poduszce. Jedną rękę trzymała na brzuchu, a drugą przy twarzy. Łaskotana przez kosmyk włosów w nos co chwilę nim kręciła. Rozbawiony tym widokiem odgarnął go z jej twarzy. Odgarniając włosy na nadgarstku poczuł jej zimny oddech. Poczuł coś dziwnego.. taką nieodpartą chęć.. szybko cofnął rękę. Odwrócił się i zaczął sprzątać w celi. Jakieś brudne ubrania. Zaległy kurz. Z drewnianej szafki wyciągnął wbite kunai i senbon.
Gdy układał czyste ubrania czuł, że coś go irytuje. Odwrócił się w stronę łóżka i spojrzał prosto w zaciekawione i rozkojarzone oczy.
- Już się obudziłaś? - spytał, a ona w odpowiedzi przeciągnęła się prężąc jak mały kot.
- Czemu leżę w pana łóżku? - spytała omiatając celę wzrokiem. Zauważyła, że jego cela niczym nie różniła się od jej. Drewniana szafka, krzesło, biurko. Nawet stara, zardzewiała koja była taka sama. Twardy materac leżący na skrzypiących sprężynach. Nawet jego pościel była taka samo szara jak jej. Różniła się tylko zapachem. Odwróciła się na brzuch i wtuliła twarz w poduszkę. Silny korzenny zapach. Całkowicie różniący się od jej delikatnego cytrynowego.
- Twoja cela była za daleko i nie chciało mi się nieść ciebie taki kawał. - uśmiechnął się do niej.
- Przepraszam, że narobiłam panu nie potrzebnego kłopotu. Już sobie idę. - niezdarnie i niechętnie zaczęła wygrzebywać się z pościeli. Miała wrażenie, że to nie na miejscu zostawać w obcym łóżku jakiegoś mężczyzny. Pomimo tego wrażenia chciała zostać. Jeszcze raz wtulić się w poduszkę i przykryć kołdrą po same uszy.
- Nie bądź śmieszna. - przyglądał się jej nieco gamoniowatym ruchom. - Nie musisz iść, to żaden problem. - w końcu wyswobodziła się z pościeli i usiadała na krawędzi łóżka gotowa zakładać buty. Nieco się ociągała. Było to widać. On usiadł obok niej, położył jej ręce na ramionach i lekko popchnął do tyłu. Dał jej w ten sposób znak, żeby się położyła i nie wymyślała jakichś niepotrzebnych fanaberii.
- Jest pan pewien? - spytała patrząc na jego koszulę.
- Oczywiście. - po tych słowach z udawaną niechęcią znów zatopiła się w pościeli. - A.. i proszę nie mów do mnie pan. Jestem Itachi. - uśmiechnął się do niej, a ona popatrzyła na niego nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć. Najprościej było by "miło mi, ja jestem..." ale jej jakoś to nie przyszło do głowy.
- Wtedy w łazience... zachował się pan karygodnie. Moje włosy. Pewno wyglądam teraz okropnie i ni...
- Wyglądasz bardzo uroczo. - przerwał jej, a ona zawstydzona naciągnęła kołdrę po same oczy. - I już mówiłem nie zwracaj się do mnie pan tylko Itachi.
- M-mariet... - burknęła przez kołdrę, którą już zupełnie naciągnęła na głowę.
- A więc... Mariet.. teraz wyjdę.. zaraz wrócę... nie chciałbym zastać pustej koi. - popatrzył w miejsce gdzie winna znajdować się jej twarz i wyszedł z pokoju. Gdy usłyszała ciche odskoczenie klamki, ściągnęła z siebie kołdrę i wyszła z łóżka. Poczłapała do drewnianej szafki, w której jak się spodziewała, znalazła małe zabrudzone lusterko. Wykrzywiła się na swój widok. Włosy sterczące. Rumiane policzki. Spierzchnięte usta. Zamknęła szafkę i rozejrzała się po pokoju. Nie było nic specjalnego co by przykuło jej uwagę. Jedynie na biurku stało zakurzone zdjęcie. Przedstawiało ono dwóch chłopców. Jednym musiał być Itachi. Tylko, że młodszy. Trzymał na plecach jakiegoś małego chłopca. Mariet zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Jednak szybko się z niego wyrwała. Płascz rzuciła na krzeszło. Zsunęła spodnie, ściągnęła skarpetki i zdjęła bluzkę i koszulkę. Wszystko było przemoczone. Na palcach podeszła do drewnianej szafki i wyszukała w niej największą koszulkę. Przeciągnęła ją przez głowę i przeczesała włosy. Czuła, że wygląda komicznie. Mimo tego bardzo jej to odpowiadało. Słysząc zbliżające się kroki wróciła z powrotem do koi i nakryła się kołdrą po szyję. Itachi wszedł do celi niosąc w ręką aluminiowy kubek z gorącą herbatą.
- Rozebrałaś się? Zmarzniesz... - usiadł na brzegu łóżka i podetknął jej pod nos herbatę. Mariet zsunęła z siebie kołdrę i usadowiła się wygodnie. - Moja koszulka.. - mruknął uśmiechnięty.
- Przepraszam... ale dzięki panu mam przemoczone ubrania. - odpowiedziała mu przez zaciśnięte zęby.
- Ale czy ja mówię, że coś mi się nie podoba. Właściwie to dobrze, że ściągnęłaś z siebie te mokre ubrania. A teraz masz i pij... - podał jej herbatę.
- Mmm... z sokiem malinowym... - mruknęła cicho pod nosem upijając łyk. Itachi popatrzył na jej świeżo co zwilżone usta. Znów ta nie odparta chęć... złapał ją za rękę, a ona spojrzała na niego z nad kubka. - Słuuucham pana? - zabrał jej kubek, postawił go na ziem i jednym delikatnym szarpnięciem przyciągnął ją do siebie. Przytulił ją lekko i przejechał ręką po jej włosach. Zaczął upajać się jej zapachem. Cytrusy. Pragnął tej chwili od momentu kiedy pierwszy raz ją zobaczył. To, że wcześniej niósł ją na rękach nie liczyło się. Chciał by była tego świadoma By wiedziała. Ona natomiast zesztywniała w jego objęciach. Nie wiedziała jak się zachować. Bardzo chciała się do niego zbliżyć, ale teraz kiedy to się stało.. Widząc, że nie jest zachwycona puścił ją i odsunął się.
- Przepraszam... - burknął.
Desu, ja wiem, że żal... ; /
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Kotolottie
Hilson's Lover
Dołączył: 11 Cze 2009
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z krainy Wennu :3 Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 0:26, 13 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Jaki niby żal? Mariet to jest po prostu cudne! Mam nadzieję na ciąg dalszy
Osobiście wolę Death Note, ale Naruto też fajne ^.^
życzę Wenu x3
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mariet
Jego Geisha
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: się biorą dzieci? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 13:03, 13 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Dziękuję ^^'' *wstydzi się*
Ten fick to taki środek wyrwany z całego opowiadania więc nie wiem czy ciąg dalszy bęzie ^^''
i ja też wolę DN niż Naruto XDDDDDD
tylko swego czasu było z koleżankami małe rpg z postaciami z Naruto xD dlatego xD
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Mariet dnia Sob 14:13, 13 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Pineapple
The Master Of Wiertarka
Dołączył: 05 Cze 2009
Posty: 170
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: tu te truskawki? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 18:09, 13 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Tiaa... Też wolę DN od Naruto ^^
A opowiadnako fajnę, choć Itasia nie lubię... Ogółem nie lubie całego klanu (prócz Obito of kors )
Naliczyłam kilka powtórzeń, ale pod wzgędem stylistyczno-gramatyczno-interpunkcyjno-ortograficznym () jest okej.
No i zapowiada się ciekawie, więc pisz, pisz!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kyasarin
Początkujący
Dołączył: 17 Cze 2009
Posty: 153
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Iława Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 19:37, 17 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
A mrrrrr! Strasznie mi się podoba a Itasia akurat lubię :D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mariet
Jego Geisha
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: się biorą dzieci? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 19:01, 24 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
No więc. Proszono o dalsze więc jest. W sumie to takie wyrwane ze środka bez początku i wooogleee....
have a fun
Właśnie dochodziła 12, zostało jeszcze jakieś 15 minut.
A on siedział jak zwykle w pokoju głównym, w fotelu, który stał przy jedynym w tym pomieszczeniu oknie. Dlaczego tam? Po prostu lubił to miejsce. Mógł obserwować to co dzieje się za oknem, a także najbardziej zaludnione miejsce w całej organizacji.
Kiedy nudziły go te widoki kierował swój wzrok w stronę kominka. Stały tam trzy fotele sporadycznie zajmowane przez trzy dziewczyny. Dwóch z nich nie pamiętał imion. I nie przejmował się tym.
Ta, która przykuwała jego uwagę była chyba najmłodsza. Wyglądała jak dziecko. Miała coś około 14 czy 15 lat. Lecz pomimo młodego wieku cechowało ją racjonalne myślenie. Do wszystkiego podchodziła z trzeźwym umysłem. Dzięki temu wszyscy traktowali ją z szacunkiem i godnością. Można powiedzieć, że mentalnie jest dorosła. Jedynie jej dziecięca buzia, niski wzrost i zamiłowanie do rysowania zdradzały jej młody wiek.
Gdy zwrócił wzrok w jej stronę akurat tłumaczyła coś siedzącej obok koleżance. Zdaje się, że Yoakemi. Nie był pewien czy dobrze spamiętał. Patrzył się tak od dłuższej chwili, a kiedy spojrzała mu w oczy nie zorientowała się. Lecz gdy dotarło to do niego od razu powrócił do podziwiania widoku za oknem.
Dziwiło go to, że tak bardzo interesuje się nią. Zawsze tłumaczył to sobie tym, że gdy patrzył na jej dziecięca buzię widział swoją małą przyjaciółkę. Próbował różnych teorii. Jednak każda mówiła to samo. Fakt. Miały to samo imię, ale różne nazwiska. Poza tym Marietta z jego dzieciństwa winna być starsza. Mimo tego wierzył, że ta dziewczyna siedząca przed kominkiem jest jego małą przyjaciółką. Chciał by tak było.
Kolejna rzecz, która nie dawała mu spokoju to, że Mariet obchodziła się z nim w sposób ekscentryczny. Widział jak rozmawia z Yoakemi czy Kati czy z jakimś innym członkiem organizacji. Bywała wtedy mocno zaabsorbowana rozmową. Energicznie gestykulowała. Lecz kiedy dochodziło do rozmowy pomiędzy nimi... hmm.. do wymiany lapidarnych zdań... stawała się oschła i obojętna. Zawsze uciekała gdzieś wzrokiem i niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę.
Znów wrócił spojrzeniem w tamto miejsce i spostrzegł, że Mariet nawołuje go swoim krótkim, pulchnym palcem zakończonym obgryzionym paznokciem. Serce skoczyło mu do góry. Mimo tego podniósł się leniwie i powoli podszedł do dziewczyn.
- Słucham? - spytał.
- Czy mógłbyś tyle na mnie nie patrzeć? To już się stało uciążliwe. - odpowiedziała mu podziwiając pogrzebacz kominkowy. Po ciele Itachiego rozeszło się jakieś dziwne uczucie. Zawstydzenie? Nie, to było upokorzenie. Sam nie umiał wytłumaczyć. Ale to było dziwne upokorzenie i jakaś bliżej nieokreślona złość.
- Oczywiście, jak sobie życzysz. Przepraszam. - jego głos był tak zimny, że to tym razem Mariet odczuła dreszcze. Nie czekając już na nic odwrócił się i odszedł szybkim krokiem.
Kolejny dzień wyglądał tak samo. Do 12 ćwiczył, a potem ruszył do pokoju głównego. Usiadł w swoim wygodnym fotelu przy oknie. Jak co dzień rozpoczął obserwacje. Najpierw wyjrzał przez okno. Nic się nie zmieniło. Od ponad tygodnia siąpił deszcz. Następnie rozejrzał się po pokoju głównym. Sasori czytał coś przy biurku, a Tobi usilnie mu przeszkadzał. Deidara razem z Kakuzu rozmawiali o sytuacji politycznej w krajach środka. Nie chcąc już oglądać tej monotonii spojrzał w stronę kominka. Fala rozczarowania rozlała się po jego ciele. Siedziały tam tylko dwie dziewczyny. Yoakemi i Kati. Fotel Mariet był idealnie dosunięty do kąta. Zawsze kiedy siedziała na nim stał blisko kominka i zaginał dywan. Nie było jej.
Następny dzień był identyczny. Różnił się tylko tym, że gdy wszedł do pokoju od razu spojrzał w stronę kominka. Znów jej nie ma? Kolejny zawód.
Trzeciego dnia gdy szedł przez błonia tłumaczył sobie dlaczego odczuwa taki zawód. Przecież nie jest kimś ważnym. Łączą ich stosunki czysto zawodowe. On jest mordercą. Ona także. Wzdrygnął się. Ujrzał jej dziecięcą twarz i pomyślał o niej jako zabójcy.
- To niedorzeczne. - powiedział do siebie.
Podczas ćwiczeń nie mógł się skupić. Nerwowo obracał kunai w ręku i co chwilę spoglądał na zegar wiszący nad drzwiami w hali ćwiczeń.
11:45. Kunai wypadło mu z ręki.
11:50. Wszystkie mięśnie rozbolały go.
11:55. Jeszcze tylko pięć minut.
- Cholera! - przeklął zbyt głośno. Ta dziewczyna sprawiała, że odchodził od zmysłów. Od trzech dni na ćwiczeniach zachowywał się jakby był nieobecny.
Dwunasta.
Odrzucił wszystko i pobiegł do pokoju głównego. Poczuł się jakby uderzył w ścianę. Nie ma jej.
Do końca tygodnia chodził rozkojarzony. Nie pojawiła się ani razu. Nie widział jej podczas śniadania. Ani też na ćwiczeniach. Na rozkładzie nie było jej nazwiska, co oznaczało brak wyznaczonej misji. W pokoju głównym nie pokazała się nawet na chwilę. A kiedy nadchodziła kolacja jej miejsce przy stole było puste.
Kiedy nadszedł nowy tydzień jego zawód prawie osiągnął szczyt. Nie pojawiła się przez kolejne 7 dni.
W kolejny poniedziałek zauważył różnicę. Jej fotel stał przy kominku i jak zwykle zaginał dywan. Jednak był pusty. Leżała na nim tylko torba. Czarna. Rozpoznał ją.
Szybko przesunął wzrokiem po pokoju i jego serce zabiło szybciej gdy zobaczył ją siedzącą w fotelu przy oknie. W jego fotelu. Poczuł jak zalewa go gorąca fala ulgi. Przez moment przyjrzał się jej twarzy. Nic się nie zmieniła. Chociaż nie była taka blada jak zwykle.
- Cześć... - spojrzała na niego.
- Cześć. - odburknął jakby od niechcenia. Nie chciał by zauważyła jak bardzo jest podekscytowany.
- Słyszałam, że czekałeś na mnie. - uśmiechnęła się, a Itachi zamrugał oczami. Uśmiechnęła się? Do niego?
- Ja? Na ciebie? - wsparł się pod boki.
- Yoakemi i Kati mi powiedziały jak tępo wpatrywałeś się w mój fotel. Samo mówi przez się. - dopiero teraz zauważył, że ten uśmiech nie był szczery.
- Możliwe. Powiesz chociaż gdzie byłaś przez prawie dwa tygodnie? - wyjrzał przez okno by nie zobaczyła jak bardzo jest zawstydzony.
- Byłam chora... - poczuł się jakby ktoś uderzył go deską w głowę. Przecież to takie oczywiste. - Już nie pamiętasz? Sam zaniosłeś mnie do medyka. Przyznaję słuszność, choć niechętnie, że miałeś rację z tym bym w końcu odpoczęła. Dziękuję za mądre słowa.
- Nie ma za co. - burknął.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kyasarin
Początkujący
Dołączył: 17 Cze 2009
Posty: 153
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Iława Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 13:28, 25 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
O.o nieźleeee :D Itachi ma obsesyjęę :D Ejj, a nie dasz tego od początku? :D Do końca? No, weź, no!!
prosić?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mariet
Jego Geisha
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: się biorą dzieci? Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 18:01, 25 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
O ya o ya ; D
jak miło, że chociaż jednej osobie się to podoba ; >
walnę to zaraz wszystko w jednym poście xD
Memories of Mariet
First Part
To nie jest jakaś szczególna opowieść.
Zwykła historia zwykłej dziewczyny.
Początku nie znam. W zasadzie to całej historii nie znam. Jedynie z wieczornych opowiadań czy przypadkowych rozmów. Nigdy mnie jakoś to nie interesowało. Ale dziś wiem, że gdyby nie ona to by mnie to nie było. Poczułam jakąś dziwną więź między mną, a nią i postanowiłam spisać jej historię. Dlatego też podążę ścieżkami, którymi kiedyś ona chadzała. Zajrzę do kronik, starych gazet, odwiedzę jej dom...
Nazywam się Ran Uchiha i jestem prapraprawnuczką Marietty Ran Phantom-Uchiha. Tak to po niej mam swoje imię. Dlaczego postanowiłam opisać jej historię? Uważam, że ktoś powinien ją docenić. Ostatnio w starych kartonach natknęłam się na jej pamiętniki, zdjęcia, rysunki, akt urodzenia, akt ślubu i zgonu. Znalazłam też mały wisiorek, który Mariet ma na każdym zdjęciu. Zwykły trójkąt w kole zawieszony na cieniutkim, srebrnym łańcuszku. Nie wiem czy ma on jakieś głębsze znaczenie. Babcia Shea zawsze mówiła, że oznacza on symbol wiary, którą Mariet wyznawała. Wisiorek.. no cóż założyłam... i czuję się taka bezpieczniejsza... zresztą nawet gdy patrzę na zdjęcia i widzę tą młodą Mariet mam wrażenie, że łączy nas coś więcej niż imię. Wygląd... te same czarne włosy, uśmiech, oczy... wszystko...
Urząd stanu cywilnego w Kirigakure
Odpis skrócony aktu urodzenia
1. Nazwisko: Aizawa
2. Imiona: Marietta Ran
3. Data urodzenia: 08.03.1860r
4. Miejsce urodzenia: Kirigakure
5. Imię i nazwisko ojca: Allen Aizawa
6. Imię i nazwisko rodowe matki: Ayanami Kurenai
W tamtym czasie w Kirigakure znajdowały się cztery sierocińce. Wszystkie były do siebie podobne z wyjątkiem jednego. Żeński sierociniec św. Ity. Dość często nazywano go domem wychowawczym ponieważ bogaci rodzice oddawali tam swoje pociechy w akcie troski o ich dobre wychowanie. Do tej pory mówi się, że to dobry sierociniec. Kiedy jakiś czas temu przechodziłam jego korytarzami zauważyłam, że na ścianach wiszą zdjęcia roczników tu przebywających. Wśród nich znalazła się i Mariet. Dlaczego zaczynam od sierocińca?
11 marca w 1901 roku na progu domu wychowawczego św. Ity stary mleczarz zostawił dwie skrzynki mleka. Robił to co dzień. To co ujrzał nie zdziwiło go. Już nie raz widział tu mały tobołek leżący pod drzwiami. Czasem w zawiniątku znajdowała się jakaś kartka czy plik banknotów. Tym razem nic. Ukucnął i przyjrzał się. Leżało w nim małe niemowlę szczelnie owinięte w stare koce. To była dziewczynka. Swoją malutką buźkę miała niesamowicie okaleczoną. Liczne siniaki, zadrapania i nieco poważniejsze rany. Mleczarz zerwał się na równe nogi i zadzwonił do drzwi. Nie minęło pięć minut kiedy w drzwiach pojawiła się wysoka, szczupła kobieta. Miała niesamowicie surowy wyraz twarzy i wąskie okulary. Bez zbędnych słów od razu zauważyła zawiniątko i zniknęła wewnątrz budynku. Mówienie nigdy nie leżało w jej naturze.
Każdy bardzo dobrze wiedział czyje to dziecko.
Allen Aizawa. Wpływowy mężczyzna. Ojciec czterech synów. Wkrótce miał się narodzić jego piąty syn. Niestety... urodziła mu się córka. Aizawa nie chciał jej. Była chora, słaba, przedwcześnie urodzona. Kurtyna opadła...
Razem z żoną podjął decyzję o wyeliminowaniu córki z ich życia. Oddali ją do przytułku. By chociaż w małym stopniu dać jej trochę szczęścia na jej nowy dom wybrali sierociniec św. Ity.
Tak.. dziecko, które zauważył dostawca mleka jest moim protoplastą. Stary Aizawa uznał, że jako dziewczyna nie będzie zdolna do pokierowania jego przedsięwzięciem i po prostu się jej pozbył.
Ówczesna dyrektorka sierocińca od razu zaniosła małą do higienistki by ta zajęła się nią jak należy. Jeszcze tego samego dnia otrzymała imię Marietta Ran.
Marietta.. by poradziła sobie ze słabościami i przeciwnościami losu.
Ran... od licznych ran na buzi.
Zanim opowiem o najważniejszym momencie jej życia...
...chwila z dzieciństwa
Second Part.
Maluczkimi paluszkami przejechała po dębowej balustradzie. Niewielka zadra wbiła się w jej wychudły palec. Zacisnęła powieki, a paluszek włożyła do buzi i dalej przeskakiwała drewniane stopnie. Skradała się na palcach by nie poruszyć starych desek. Ominęła pokój zabaw, gdzie w kominku wesoło trzaskał ogień. Przez chwilę walczyła z pokusą zabawy swoją ulubioną lalką. Jednak dzielnie oparła się jej i ruszyła dalej.
- Marietto! A jednak to prawda. Czy możesz mi wytłumaczyć gdzie idziesz? - z pokoju zabaw wyszła pulchna kobieta ubrana w czarną sutannę. Mała zdębiała. Wiedziała co ją teraz za to czeka. - Co ja mam teraz z Tobą zrobić? Muszę Cię zaprowadzić do siostry Bernadetty. - mała potrząsnęła bujną czupryną.
- Nie, prooooszę… siostrzyczko Lauro. Już nie będę. Obiecuję! - podniosła palec na znak przysięgi.
- Marietto, dobrze wiesz, że nie wolno chodzić nocą po domu. Pewno szłaś po ciastka. Nie wolno ich brać samemu. Poza tym musi starczyć dla dzieci, które jutro tu przyjadą. O niiieee…! Nie patrz tak na mnie! - Mariet zrobiła duże i smutne oczy. To spojrzenie zawsze działało na siostrę Laurę. -Ech… niech będzie, chodź… - siostra Laura wyszła z pokoju zabaw i długim ciemnym korytarzem ruszyła do kuchni. Mariet rada z tego, że Laura pomyślała sobie, że mała ma tylko zamiar iść wykraść ciastka, żwawo za nią poczłapała. Laura postawiła przed nią talerzyk z dwoma ciastkami i kubek mleka.
- Siostrzyczko? A czy te dzieci… czy one są takie same jak ja? - mała wgryzła się w ciastko.
- Taki jak Ty? To znaczy jakie?
- Noo… czy one też nie mają mamy i taty?
- Raczej nie. To są młodzi adepci akademii ninja w Konohagakure, raczej wszyscy mają rodziców. - Laura z małego porcelanowego dzbanuszka odlała sobie herbaty do filiżanki.
- A czy im też jest źle? - mała złapała kubek w obie ręce i popiła ciastko.
- A czy Tobie jest tu źle? - podniosła na nią zdziwione spojrzenie.
- Bardzo… - szepnęła.
- Marietto, tak nie można. To jest Twój domu. Staramy się by było Ci lepiej. Musisz okazać nam trochę szacunku. - to co powiedziała mała zszokowało Laurę.
- Staracie się.. to czemu mnie bijecie? A ten pan? To jest straszne!
- Marietto, przestań! Nie możesz tak mówić!
- Ale to prawda! Jak mam nie mówić prawdy. Zawsze siostrzyczka na kazaniach powtarza, że prawda jest święta!
- Owszem, a kłamstwo grzechem, dlatego Twój wzrok teraz na mnie nie podziała i szoruj do gabinetu siostry Bernadetty - Laura złapała Mariet za brudny kołnierz mundurka i pociągnęła ją za sobą. Pokój dyrektorki sierocińca znajdował się w najbardziej odosobnionym miejscu. Tam zawsze panował dziwny chłód i mrok. Gdy Laura wprowadziła Mariet do pomieszczenia, mała poczuła, że zaraz stanie się coś niekorzystnego dla niej.
- Siostro Bernadetto, panna Aizawa uważa, że jest wyjęta spod prawa i szlaja się nocą po domu. Twierdzi też, że jest jej tu bardzo źle i wciąż opowiada te same bzdury o nocnym mężczyźnie. - Laura nie szczędziła, a mała czuła jak złość wzbiera się w niej. Małe piąstki mocno zacisnęła i zgrzytnęła zębami.
- Panno Aizawa… - tym razem przemówiła Bernadetta. - To nie są Twoje pierwsze wybryki. Twoje karygodne zachowanie już nie raz karałam. Ale ba! Jesteś tak głupia, że nawet kary na Ciebie nie działają. No cóż… - jej oczy błysnęły złowrogo znad okularów. - Nie mam zamiaru bawić się w tą Twoją idiotyczną grę. Jutro przyjeżdżają dzieci z Konohy, a Ty jesteś zdolna do wszystkiego więc nie mam zamiaru wstydzić się za Ciebie. Dlatego na czas pobytu gości zostaniesz odizolowana. Będziesz przychodziła tylko na posiłki by móc zobaczyć co Cię ominie. Tydzień izolatki i dziennie 5 pasów. Koniec rozmowy. Dobranoc. - przemawiała do Mariet jak gdyby nigdy nic. Mariet popatrzyła na nią. Przez chwilę miała ochotę podpalić te świstki, które leżały przed dyrektorką ale stwierdziła, że to kompletnie pogorszy sytuację i jedynce co zrobiła to przepełniona złością poczłapała za Laurą w stronę izolatki.
Szczęk zamka i samotność. Przez chwilę mrużyła oczy by przyzwyczaić je do bladego światła jarzeniówki. Nawet nie musiała się rozglądać to pomieszczenie znała bardzo dobrze. Można rzec, że lepiej niż własny pokój. Położyła się na zardzewiałej koi i przykryła się kocem, który wyżarły mole. Ostatni raz pociągnęła nosem i zasnęła.
W swojej małej główce oglądała kolorowe obrazy. Obrazy, które przedstawiały dni przepełnione szczęściem. Oglądała sen o lepszy świecie. Gdzie jest miłość. Gdzie ktoś przychodzi i zabiera ją stąd. Często miewała takie sny. Zwłaszcza kiedy bywała karana.
3th part
Czuła jak coś ją gniotło w klatce. Coś odbierało jej powietrze. Przy każdym chapsie powietrza w ustach miała posmak ołowiu.
Raz… dwa… trzy…
Głębszy wdech…
Wszędzie smród trotylu.
Zupełnie sama stała na środku zielonej polany.
Tyle możliwości… mogła zrobić tyle rzeczy.
Mimo tego jedyne co zrobiła to rozpłakała się.
Przecież była dzieckiem…
Małym…
Samotnym…
Dzieckiem…
W nocnych ciemnościach rozbrzmiewają nowe uczucia. Zupełnie inne.
A przede wszystkim ssąca i niszczycielska samotność. Każdy powtarza, że samotność sprawia, że ludzie stają się silniejsi. Ale nie ona.
Wszędzie ciemność. Przerażająca i mroczna
Widać jedynie blade promienie starej jarzeniówki pomiędzy zagięciami poszarpanego koca.
Ale to nie tego światła szuka…
Choć jest mała… wie, że przegrała. I to już dawno.
Poddać się?
O niiee..
Musi stawić opór ciemności i przegranej.
Sama?
A niby z kim, do cholery?
Przecież jest sama na tym świecie. Tym zepsutym świecie, gdzie panuje zasada „Zabij bo zabito! Zgiń, bo zabiłeś!”
Popatrzyła na polanę.
Białe owce i szare barany przeskakiwały dookoła niej.
Chciała dotknąć ich mięciutkiej wełny, jednak ból w klatce i ścisk w gardle nie pozwalały się jej ruszyć.
Ból?
Ścisk?
Co to?
Dobrze wiedziała co to za uczucia. Ale nie potrafiła wypowiedzieć tego na głos. Wstydziła się tego przed innymi.
Do jej małych uszu dobiegał dziwny dźwięk.
Rozejrzała się…
Czym jest ten dźwięk?
To jakby rytmiczne uderzanie tysięcy ziarenek o szklaną powierzchnię.
Nie…
To szybkie bicie jej malutkiego serduszka, które woła o miłość.
Tak dobrze kogoś jest mieć. Tak dobrze jest gdy można komuś zaufać.
A gdy się zgubisz w ciemności, dobrze jest powiedzieć „Ty prowadź mistrzu mój!”
Usiadła na murawie i popatrzyła jak jej ręce błyszczą się od prochu. Ona nie ma nikogo
Wstań! Nie zapominaj! „Mistrzem możesz być i Ty!”
Irracjonalny strach…
Stojąc w kolejce z kartką by móc otrzymać szczęście, trzęsie się ze strachu tak bardzo jak podczas najbardziej srogiej zimy.
Boi się, że znów ktoś ją wypchnie z kolejki i będzie musiała wrócić na koniec, a szczęście odsunie się od niej o parę lat.
Szczęście jedynie przychodzi do niej razem z Morfeuszem, a odchodzi po paru pięknych chwilach.
Wtedy też przychodzą ludzie, którzy ją kochają.
Tulą ją do siebie.
Całują jej rumiane policzki.
Głaszczą małą główkę.
Ale gdy nadchodzi brzask zabiera to wszystko.
Szczęście, przytulenia, pocałunki. Pozostaje tylko uczucie zamknięcia w zatęchłym, kamiennej suterenie.
Dlatego nie chce wypuścić Morfeusza.
Błagam!
Bądźcie z nią!
Cierpliwie, zawzięcie!
Długo, najdłużej!
Zaciska zęby.
Niech ból raz za razem przenikliwiej przeszywa!
Niech jak igła mknie wyżej do komory serca.
Może ten ból przebije ściany sutereny.
Bądźcie! Bądźcie najdłużej!
Dotknijcie opuszkami jej serca. Czujcie aż do bólu jak bardzo Was potrzebuje!
Zabierzcie ją stąd!
Składam ręce do modlitwy…
W imię Ojca… i Syna… i Ducha Świętego także…
Obciążone Jezusami krzyże…
Pomóżcie jej…
Amen…
4th Part
Szaro było, a każde słowo kryło się za ciszą. Wzniosła oczy i ujrzała jak wielkie słońce wychylało się znad horyzontu.
Huknęło.
To złote, słoneczne promienie poślizgnęły się po kamiennej posadzce zamkniętej celi. Potknęły się o czarną bandamkę i przejechały pod łóżkiem wyganiając stamtąd potomków Arachne.
Mała Mariet podniosła paluszek i strzeliła na niego zezem. Zadra wciąż tkwiła. Bez dłuższego zastanawiania się włożyła go do buzi i zaczęła gryźć.
Myślała nad swoim zachowaniem.
O nieudanej, nocnej psocie.
A gdyby tak przeprosić?
O niiiee... to nie było w jej stylu..
Leniwym spojrzeniem omiotła drzwi kiedy usłyszała szczęk zamka.
A więc jest już w pół do ósmej rano. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że całą noc miała na nogach lakierki.
Ściągnęła je i popatrzyła na swoje nóżki.
- Masz najbardziej brudne stopy ze wszystkich dziewczynek. - do izolatki weszła siostra Laura i na drewnianym stoliku postawiła miskę i dzbanek z letnią wodą. - Jak tak można? Koszula ma dwa dni, a jest czarna! Marietto, nie patrz na mnie w ten sposób. Nie dam się na litość. Zostaniesz tu przez cały tydzień! Ja to już w ogóle przestałam cię rozumieć... nie masz jeszcze dość? Ciągle tu trafiasz. Powinnaś brać przykład ze swojej przyjaciółki. Haru jest naprawdę bardzo grzeczną dziewczynką. Zastanów się, Marietto. - Laura położyła czystą koszulę i zaczęła zdejmować z Mariet brudne ubranie. - Nie wolałabyś teraz bawić się z innymi dziećmi? - mała nic nie mówiła tylko cały czas trzeźwym okiem śledziła siostrę zakonną.
Ale...
- Siostrzyczko, Lauro? - odezwała się stojąc w bieliźnie nad miską.
- Tak?
- Czy Ty mnie kochasz?
- Czemu pytasz? - Laura zaczęła nerwowo składać brudne ubranie.
- Tyle czasu ze mną spędzasz, a przecież jest jeszcze tyle innych dziewczynek... - zamoczyła palec i przemyła nim jedno oko.
- Tak się nie myje.. - kobieta stanęła za nią. - Tyle razy pokazywałam ci jak się myje twarz i szyje. - położyła pulchną dłoń na małym karku Mariet, a drugą dłonią zaczęła szorować jej twarz.
- Siostrzyczko, nie odpowiedziałaś mi.. - chwilę później Mariet wycierała bladą buzię szarym i szorstkim ręcznikiem.
- Zakładasz to? - Laura podniosła z podłogi czarną bandamkę.
- Nie kochasz mnie. Zajmujesz się mną bo musisz. Nie chcesz tyle czasu ze mną spędzać. - Mariet wyrwała bandamkę z rąk Laury. - I nie dotykaj tego. Nikt jej nie może dotykać.
- Marietko, ja nie mogę żadnej z Was kochać. Jak któraś odejdzie to będzie mi strasznie tęskno. Proszę Cię... już nie pytaj mnie o takie rzeczy. Dobrze? Masz.. ubierz koszulę i sukienkę. - Laura podała jej garderobę. - Ubierz się szybko. Mistrz Hokage chce cię poznać. Siostra Bernadetta bardzo cię chwaliła. - puściła małej oczko i wyszła.
Chwilę później Mariet siedziała na stołówce obok swojej przyjaciółki.
Wszystkie te nowe twarze tak bardzo ją przerażały. Nigdy nie lubiła zmian czy nowości. Gdy jakaś dziewczynka niechcący ją szturchnęła pogroziła jej małą piąstką. Nie podobał się jej ten tłok. Zasłoniła swoje wielkie, zielone oczy długą grzywką i starała się nie myśleć o tym.
Na drobnym ramieniu poczuła mocny ścisk. Dobrze wiedziała kto to.
- Panno Aizawa, ktoś chce cię poznać. - do jej ucha dobiegł cichy szept siostry Bernadetty.
- Tak jest. - Mariet zeskoczyła z krzesła i podreptała za siostrą w stronę wysokiego mężczyzny i jakiegoś chłopca. Mężczyzna ubrany był w biały płaszcz i kapelusz. Na widok małej uśmiechnął się szeroko.
- Witaj panienko. - Hokage wyciągnął do niej dłoń.
- Dzień dobry, panu. - Mariet ścisnęła delikatnie jego dłoń i kątem oka spojrzała na chłopca. Był znacznie wyższy od niej. Miał dość długie włosy, niesamowicie bladą twarz i duże czarne oczy.
- Twoja dyrektorka dużo mi o Tobie opowiadała. Same superlatywy. Musisz być naprawdę mądrą i grzeczną dziewczynką skoro tak Cię chwaliła.
- Siostrzyczka Bernadetta nieco pana okłamała. Nie jestem aż taka wspaniała. - Mariet nie spuszczała wzroku z chłopca.
- Hahaha... widzę, że zainteresował Cię mój wychowanek. Jak wiesz przyjechaliśmy tu na wasz egzamin na genina. Chciałbym, żebyś stanęła z nim do walki. Co Ty na to? - Mariet przeniosła wzrok z chłopca na Hokage. Ma walczyć z nim? Przecież jej przeciwnikiem miała być Haru! Poparzyła na siostrę Bernadettę.
- Jaa... - zająknęła się...
5th Part
Jeśli będąc kiedyś w Wiosce Ukrytej Mgły i postanowisz ją zwiedzić, co już na samym początku zostanie uznane za ekscentryzm, powinieneś ruszyć bulwarem "I Mizukage". Następnie skręcić w lewo i iść przed siebie. Sam bulwar nie jest niczym fascynującym, co prawda znajduje się tam jedna z najpiękniejszych fontann, ale to nie to winno być celem Twej podróży. Na końcu bulwaru znajdziesz alejkę. Po jej bokach znajdują się krótko przystrzyżone, karłowate akacje. To prawda, widok oszałamiający. Zwłaszcza jesienią. Możesz tu chwilę zostać i nacieszyć swoje oczy, ale proponowałabym iść dalej. Gdy już opuścisz akacjową alejkę skręć w lewo i przejdź na drugą stronę ulicy. Za pewne dotarłeś na skwer imienia "7 Mistrzów Miecza". Jeśliś zmęczony, możesz teraz usiąść na jednej z licznych ławek. Przed Tobą znajduje wielki gmach egzaminacyjny. Tak, to tu młodzi adepci akademii ninja w Kirigakure no Sato przystępują do swoich egzaminów by uzyskać co raz to wyższe rangi.
Tamtego dnia mała Mariet pod czujnym okiem dyrektorki sierocińca kulturalnie odmówiła walki z owym chłopcem twierdząc, że nie można łamać zasad panujących, i że winna jest to przyjaciółce.
Od tamtej rozmowy minęły dwa dni. Choć mała spędziła je w izolatce czas jej się nie dłużył. Raz pozwolono by Haru odwiedziła ją razem z tajemniczym chłopcem. Kiedy Haru wesoło szczebiotała on dał jej pluszaka. Królik. Czarny i z długimi uszami. Przez chwilę w jej głowie kręciło się pytanie "Czemu wszystko co dostawała było czarne?" Dwa lata temu na Boże Narodzenie dostała od swojej przyjaciółki czarną bandamkę. Niespełna rok później od siostry Laury dostała małą poduszkę. Czarną. Wyszywaną złoto czerwonymi nićmi. Teraz czarny pluszak.
Ale...
Wróćmy do tematu. Minęły dwa dni i nastał dzień egzaminu. Dzień, w którym co drugi dzieciak miał otrzymać rangę genina. W powietrzu unosił się dziwny swąd, który był powodem rozdrażnienia wielu osób. Wszyscy byli strwożeni i bali się o swoje pociechy. Przeklęta zasada. Zabij swojego przyjaciela! Niech po twoich rękach spłynie jego krew! Poczuj! Poczuj jak to jest zabijać! Naucz się tego!
Na arenę wychodziła co chwilę nowa dwójka. Ale tylko jedno z nich schodziło o własnych nogach. Drugie, zamordowane, było ściągane za ręce lub nogi. Budynek, od samych fundamentów, przeszywały krzyki matek, płacz innych, przerażonych dzieci.
Mariet siedziała na ławce razem z Haru i przyglądały się walkom. Nie przejmowała się tym, która z nich wygra. Żadna matka za nimi nie zapłacze. Wiedziała to. Choć była najmłodszą uczestniczką mogła ich wszystkich wyrżnąć w pień. Biedna Haru nie miała z nią najmniejszych szans. Mimo tego siedziała obok niej cała ogarnięta anielskim spokojem. Jej orzechowe oczy nie były smutne tylko roześmiane. Czemu Haru była taka zadowolona? Przez chwilę Mariet pomyślała, żeby dać jej wygrać. Wtedy by ulżyła sobie i ukróciła swoje cierpienia.
- Aizawa Marietta Ran i Sawada Haru. - ponad głowami usłyszały donośny głos sędziego wywołujący ich nazwiska. Wtedy dopiero Mariet zobaczyła strach na twarzy swojej przyjaciółki. Dlaczego dopiero teraz ogarnęła ją trwoga? Zabrała kosę i ruszyła przed siebie. Przysłaniając oczy grzywką by jasne światło nie raziło ją weszła na arenę i stanęła na przeciw Haru. Sędzia wyłożył im zasady. Walka się rozpoczęła. Haru popatrzyła błagalnym wzrokiem na przyjaciółkę.
- Mariet... proszę... - wyszeptała.
- Więc nawet nie zdążymy sobie powalczyć. - odpowiedziała jej głośno.
- Mariet! Nie! Proszę! Daruj mi! Przecież... - nie dokończyła. Nikomu nie było dane dowiedzieć się co chciała powiedzieć. Głowa Haru z cichym pacnięciem upadła na płytki. Powietrze raptownie zgęstniało. Nie można było nim oddychać. Komuś wydarło się z gardła głośne "och". Mała dziewczynka z zamkniętymi oczami i zimną krwią przecięła jej szyję. Tak. Mariet zawsze była zimnym dzieckiem. Bez uczuć i litości. Nie potrafiła nikomu okazać pozytywnych uczuć bo nigdy sama ich nie doznała.
Ciało Haru upadło, a z przeciętej aorty popłynęła czarna krew.
Wszystkie walki były wyrównane. Każdy walczył o swoje życie. A tu... nawet nie doszło do konfrontacji. Mariet nie chcąc wysłuchiwać żalów i próśb przyjaciółki odcięła jej głowę.
Wolnym krokiem zeszła z areny. Była tak obojętna, że sam Hokage obserwujący tą walkę wzdrygnął się.
Na ten jeden dzień starczyło walk. Mariet razem z innymi dziećmi, które przeżyły wróciła do sierocińca. Zwolniono ją z kary i pozwolono bawić się z innymi. Nie skorzystała z tego. Wyszła na dwór i wąskimi schodami zbiegła do piwniczki. Lawirując pomiędzy korytarzami natrafiła na szyb wentylacyjny. Przecisnęła się przez niego i dotarła do pomieszczenia, o którym tylko ona wiedziała. Usiadła na wielkiej poduszce, którą już dawno temu tu przyniosła. Swoje małe kolana podciągnęła pod brodę i objęła je rękoma.
I wtedy pojawił się ból.
Poczuła, że straciła coś ważnego.
Przyjaciółkę.
Sama ją zabiła.
Ale poczuła też coś innego.
Jak czyjeś ramie oplata ją i przyciąga.
Nie zauważyła jak chłopiec z Konoha podążał za nią. Teraz siedzi tuż obok niej i uspokaja ją.
A ona opowiedziała mu o wszystkim.
Tego samego wieczora Mistrz Hokage po rozmowie z siostrą Bernadettą zadecydował, że zabierze Mariet do Konoha by na dwa tygodnie zamieszkała z jedną najbardziej szanowanych rodzin we Wiosce Ukrytej W Liściach.
Tak też się stało.
Mariet zamieszkała z nimi i pierwszy raz od wielu lat uśmiechnęła się szczerze. Bo czuła się kochana....
Jednak uśmiech szybko zniknął z jej twarzy.
I ona sama zniknęła na 8 lat...
...jej dzieciństwo dobiegło końca.
6th Part
Kiedy zniknęła na 8 lat, utracono wszystko. Nie wiadomo gdzie była przez ten czas. Mówiono, że uciekła. Nie prowadziła wtedy pamiętników, nie pisała listów. Dopiero od momentu kiedy skończyła 16lat.
Zeszła do zimnej łazienki i pod bieżącą wodą opłukała twarz. Żadnego rezultatu. Wciąż czuła się tak samo. Zmęczona usiadła pod umywalką i cicho westchnęła. Małą, nieco pulchną dłonią przeczesała swoje czarne gęste włosy.
- Ech.. - westchnęła po raz kolejny. Miała zimny i niestabilny oddech. Oparła głowę o ścianę. Wodząc palcem po kafelkach o jakimś mdłym odcieniu niebieskiego czuła jak robi się jej słabo, i że zaraz zemdleje. Długo nie musiała czekać. Niemalże leniwie osunęła się po ścianie i z cichym pacnięciem przewróciła na podłogę. Całe zajście obserwował pewien chłopak. Wiedział, że ona nie odczuwa jego obecności. Była zbyt chora. Nie czekając ani chwili dłużej podszedł i złapał ją od tyłu wsuwając swojej ręce pod jej pachy.
Bez większego wysiłku wciągnął ją pod jeden z wielu pryszniców i stojąc z boku odkręcił zimną wodę.
Zaśmiał się cicho po nosem, bo wiedział, że jak tylko dziewczyna odzyska świadomość będzie na niego zła o zmoczenie włosów.
Otworzyła oczy zaraz po tym jak pierwsze krople lodowatej wody spadły na policzki. Cichym krzykiem zaprotestowała i zasłoniła twarz rękoma. Chłopak zaśmiał się, zakręcił wodę i podał jej rękę by pomóc wstać. Niestety dziewczyna wciąż słaba nie była zdolna poruszać się o własnych nogach. Zachwiała się i upadła. Nie zwracając uwagi na jej pomrukiwanie i sprzeciwy, okrył ją własnym płaszczem i wziął na ręce. Brunetka z początku stawiała opór lecz siła jaką posiadała była śmieszna. Wciąż zaśmiewając się z niej zaniósł ją do medyka by ten uważnie ją osłuchał. Chciał zostać. Chciał usłyszeć czy z dziewczyną wszystko w porządku. Lecz został grzecznie wyproszony na korytarz ponieważ ona musiała odsłonić swoje ciało. Chwilę później już stał przy łóżku.
- Nic jej nie jest. - zakomunikował medyk - Po prostu jest wycieńczona i lekko podziębiona. Za dużo pracuje. Powinna porządnie wypocząć jeśli chce dalej pracować. Trzeba na jakiś czas wykreślić ją z rozkładu misji. - głos medyka w jego głowie brzmiał jakby dobiegał z sąsiedniego pomieszczenia. Rozumiał to co mówi medyk ale jego uwagę przykuwało coś innego. Leżała pogrążona we śnie. Jedna jej ręka leżała na klatce, która unosiła się i opadła w szybkim tempie. Ciało było rozgrzane. Czoło miała lekko spocone, a na policzkach dostała niewielkich rumieńców. Nawet w chorobie wyglądała urzekająco. Gdy medyk skończył mówić ten tylko przytaknął i ostrożnie wziął ją na ręce i wyszedł na zimny korytarz. Pewnym krokiem ruszył w stronę celi. Nie... nie jej celi tylko swojej własnej. Łokciem otworzył drzwi i wszedł do środka. Rozejrzał się po celi i poczuł, że gdy ona się obudzi będzie strasznie zawstydzony. Położył ją wygodnie na łóżku. Ściągnął z niej buty, okrył kołdrą i popatrzył na nią. Czarne włosy były rozrzucone po całej poduszce. Jedną rękę trzymała na brzuchu, a drugą przy twarzy. Łaskotana przez kosmyk włosów w nos co chwilę nim kręciła. Rozbawiony tym widokiem odgarnął go z jej twarzy. Odgarniając włosy na nadgarstku poczuł jej zimny oddech. Poczuł coś dziwnego.. taką nieodpartą chęć.. szybko cofnął rękę. Odwrócił się i zaczął sprzątać w celi. Jakieś brudne ubrania. Zaległy kurz. Z drewnianej szafki wyciągnął wbite kunai i senbon.
Gdy układał czyste ubrania czuł, że coś go irytuje. Odwrócił się w stronę łóżka i spojrzał prosto w zaciekawione i rozkojarzone oczy.
- Już się obudziłaś? - spytał, a ona w odpowiedzi przeciągnęła się prężąc jak mały kot.
- Czemu leżę w pana łóżku? - spytała omiatając celę wzrokiem. Zauważyła, że jego cela niczym nie różniła się od jej. Drewniana szafka, krzesło, biurko. Nawet stara, zardzewiała koja była taka sama. Twardy materac leżący na skrzypiących sprężynach. Nawet jego pościel była taka samo szara jak jej. Różniła się tylko zapachem. Odwróciła się na brzuch i wtuliła twarz w poduszkę. Silny korzenny zapach. Całkowicie różniący się od jej delikatnego cytrynowego.
- Twoja cela była za daleko i nie chciało mi się nieść ciebie taki kawał. - uśmiechnął się do niej.
- Przepraszam, że narobiłam panu nie potrzebnego kłopotu. Już sobie idę. - niezdarnie i niechętnie zaczęła wygrzebywać się z pościeli. Miała wrażenie, że to nie na miejscu zostawać w obcym łóżku jakiegoś mężczyzny. Pomimo tego wrażenia chciała zostać. Jeszcze raz wtulić się w poduszkę i przykryć kołdrą po same uszy.
- Nie bądź śmieszna. - przyglądał się jej nieco gamoniowatym ruchom. - Nie musisz iść, to żaden problem. - w końcu wyswobodziła się z pościeli i usiadała na krawędzi łóżka gotowa zakładać buty. Nieco się ociągała. Było to widać. On usiadł obok niej, położył jej ręce na ramionach i lekko popchnął do tyłu. Dał jej w ten sposób znak, żeby się położyła i nie wymyślała jakichś niepotrzebnych fanaberii.
- Jest pan pewien? - spytała patrząc na jego koszulę.
- Oczywiście. - po tych słowach z udawaną niechęcią znów zatopiła się w pościeli. - A.. i proszę nie mów do mnie pan. Jestem Itachi. - uśmiechnął się do niej, a ona popatrzyła na niego nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć. Najprościej było by "miło mi, ja jestem..." ale jej jakoś to nie przyszło do głowy.
- Wtedy w łazience... zachował się pan karygodnie. Moje włosy. Pewno wyglądam teraz okropnie i ni...
- Wyglądasz bardzo uroczo. - przerwał jej, a ona zawstydzona naciągnęła kołdrę po same oczy. - I już mówiłem nie zwracaj się do mnie pan tylko Itachi.
- M-mariet... - burknęła przez kołdrę, którą już zupełnie naciągnęła na głowę.
- A więc... Mariet.. teraz wyjdę.. zaraz wrócę... nie chciałbym zastać pustej koi. - popatrzył w miejsce gdzie winna znajdować się jej twarz i wyszedł z pokoju. Gdy usłyszała ciche odskoczenie klamki, ściągnęła z siebie kołdrę i wyszła z łóżka. Poczłapała do drewnianej szafki, w której jak się spodziewała, znalazła małe zabrudzone lusterko. Wykrzywiła się na swój widok. Włosy sterczące. Rumiane policzki. Spierzchnięte usta. Zamknęła szafkę i rozejrzała się po pokoju. Nie było nic specjalnego co by przykuło jej uwagę. Jedynie na biurku stało zakurzone zdjęcie. Przedstawiało ono dwóch chłopców. Jednym musiał być Itachi. Tylko, że młodszy. Trzymał na plecach jakiegoś małego chłopca. Mariet zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Jednak szybko się z niego wyrwała. Płaszcz rzuciła na krzesło. Zsunęła spodnie, ściągnęła skarpetki i zdjęła bluzkę i koszulkę. Wszystko było przemoczone. Na palcach podeszła do drewnianej szafki i wyszukała w niej największą koszulkę. Przeciągnęła ją przez głowę i przeczesała włosy. Czuła, że wygląda komicznie. Mimo tego bardzo jej to odpowiadało. Słysząc zbliżające się kroki wróciła z powrotem do koi i nakryła się kołdrą po szyję. Itachi wszedł do celi niosąc w ręką aluminiowy kubek z gorącą herbatą.
- Rozebrałaś się? Zmarzniesz... - usiadł na brzegu łóżka i podetknął jej pod nos herbatę. Mariet zsunęła z siebie kołdrę i usadowiła się wygodnie. - Moja koszulka.. - mruknął uśmiechnięty.
- Przepraszam... ale dzięki panu mam przemoczone ubrania. - odpowiedziała mu przez zaciśnięte zęby.
- Ale czy ja mówię, że coś mi się nie podoba. Właściwie to dobrze, że ściągnęłaś z siebie te mokre ubrania. A teraz masz i pij... - podał jej herbatę.
- Mmm... z sokiem malinowym... - mruknęła cicho pod nosem upijając łyk. Itachi popatrzył na jej świeżo co zwilżone usta. Znów ta nie odparta chęć... złapał ją za rękę, a ona spojrzała na niego z nad kubka. - Słuuucham pana? - zabrał jej kubek, postawił go na ziem i jednym delikatnym szarpnięciem przyciągnął ją do siebie. Przytulił ją lekko i przejechał ręką po jej włosach. Zaczął upajać się jej zapachem. Cytrusy. Pragnął tej chwili od momentu kiedy pierwszy raz ją zobaczył. To, że wcześniej niósł ją na rękach nie liczyło się. Chciał by była tego świadoma By wiedziała. Ona natomiast zesztywniała w jego objęciach. Nie wiedziała jak się zachować. Bardzo chciała się do niego zbliżyć, ale teraz kiedy to się stało.. Widząc, że nie jest zachwycona puścił ją i odsunął się.
- Przepraszam... - burknął
7th Part
Właśnie dochodziła 12, zostało jeszcze jakieś 15 minut.
A on siedział jak zwykle w pokoju głównym, w fotelu, który stał przy jedynym w tym pomieszczeniu oknie. Dlaczego tam? Po prostu lubił to miejsce. Mógł obserwować to co dzieje się za oknem, a także najbardziej zaludnione miejsce w całej organizacji.
Kiedy nudziły go te widoki kierował swój wzrok w stronę kominka. Stały tam trzy fotele sporadycznie zajmowane przez trzy dziewczyny. Dwóch z nich nie pamiętał imion. I nie przejmował się tym.
Ta, która przykuwała jego uwagę była chyba najmłodsza. Wyglądała jak dziecko. Miała coś około 14 czy 15 lat. Lecz pomimo młodego wieku cechowało ją racjonalne myślenie. Do wszystkiego podchodziła z trzeźwym umysłem. Dzięki temu wszyscy traktowali ją z szacunkiem i godnością. Można powiedzieć, że mentalnie jest dorosła. Jedynie jej dziecięca buzia, niski wzrost i zamiłowanie do rysowania zdradzały jej młody wiek.
Gdy zwrócił wzrok w jej stronę akurat tłumaczyła coś siedzącej obok koleżance. Zdaje się, że Yoakemi. Nie był pewien czy dobrze spamiętał. Patrzył się tak od dłuższej chwili, a kiedy spojrzała mu w oczy nie zorientowała się. Lecz gdy dotarło to do niego od razu powrócił do podziwiania widoku za oknem.
Dziwiło go to, że tak bardzo interesuje się nią. Zawsze tłumaczył to sobie tym, że gdy patrzył na jej dziecięca buzię widział swoją małą przyjaciółkę. Próbował różnych teorii. Jednak każda mówiła to samo. Fakt. Miały to samo imię, ale różne nazwiska. Poza tym Marietta z jego dzieciństwa winna być starsza. Mimo tego wierzył, że ta dziewczyna siedząca przed kominkiem jest jego małą przyjaciółką. Chciał by tak było.
Kolejna rzecz, która nie dawała mu spokoju to, że Mariet obchodziła się z nim w sposób ekscentryczny. Widział jak rozmawia z Yoakemi czy Kati czy z jakimś innym członkiem organizacji. Bywała wtedy mocno zaabsorbowana rozmową. Energicznie gestykulowała. Lecz kiedy dochodziło do rozmowy pomiędzy nimi... hmm.. do wymiany lapidarnych zdań... stawała się oschła i obojętna. Zawsze uciekała gdzieś wzrokiem i niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę.
Znów wrócił spojrzeniem w tamto miejsce i spostrzegł, że Mariet nawołuje go swoim krótkim, pulchnym palcem zakończonym obgryzionym paznokciem. Serce skoczyło mu do góry. Mimo tego podniósł się leniwie i powoli podszedł do dziewczyn.
- Słucham? - spytał.
- Czy mógłbyś tyle na mnie nie patrzeć? To już się stało uciążliwe. - odpowiedziała mu podziwiając pogrzebacz kominkowy. Po ciele Itachiego rozeszło się jakieś dziwne uczucie. Zawstydzenie? Nie, to było upokorzenie. Sam nie umiał wytłumaczyć. Ale to było dziwne upokorzenie i jakaś bliżej nieokreślona złość.
- Oczywiście, jak sobie życzysz. Przepraszam. - jego głos był tak zimny, że to tym razem Mariet odczuła dreszcze. Nie czekając już na nic odwrócił się i odszedł szybkim krokiem.
Kolejny dzień wyglądał tak samo. Do 12 ćwiczył, a potem ruszył do pokoju głównego. Usiadł w swoim wygodnym fotelu przy oknie. Jak co dzień rozpoczął obserwacje. Najpierw wyjrzał przez okno. Nic się nie zmieniło. Od ponad tygodnia siąpił deszcz. Następnie rozejrzał się po pokoju głównym. Sasori czytał coś przy biurku, a Tobi usilnie mu przeszkadzał. Deidara razem z Kakuzu rozmawiali o sytuacji politycznej w krajach środka. Nie chcąc już oglądać tej monotonii spojrzał w stronę kominka. Fala rozczarowania rozlała się po jego ciele. Siedziały tam tylko dwie dziewczyny. Yoakemi i Kati. Fotel Mariet był idealnie dosunięty do kąta. Zawsze kiedy siedziała na nim stał blisko kominka i zaginał dywan. Nie było jej.
Następny dzień był identyczny. Różnił się tylko tym, że gdy wszedł do pokoju od razu spojrzał w stronę kominka. Znów jej nie ma? Kolejny zawód.
Trzeciego dnia gdy szedł przez błonia tłumaczył sobie dlaczego odczuwa taki zawód. Przecież nie jest kimś ważnym. Łączą ich stosunki czysto zawodowe. On jest mordercą. Ona także. Wzdrygnął się. Ujrzał jej dziecięcą twarz i pomyślał o niej jako zabójcy.
- To niedorzeczne. - powiedział do siebie.
Podczas ćwiczeń nie mógł się skupić. Nerwowo obracał kunai w ręku i co chwilę spoglądał na zegar wiszący nad drzwiami w hali ćwiczeń.
11:45. Kunai wypadło mu z ręki.
11:50. Wszystkie mięśnie rozbolały go.
11:55. Jeszcze tylko pięć minut.
- Cholera! - przeklął zbyt głośno. Ta dziewczyna sprawiała, że odchodził od zmysłów. Od trzech dni na ćwiczeniach zachowywał się jakby był nieobecny.
Dwunasta.
Odrzucił wszystko i pobiegł do pokoju głównego. Poczuł się jakby uderzył w ścianę. Nie ma jej.
Do końca tygodnia chodził rozkojarzony. Nie pojawiła się ani razu. Nie widział jej podczas śniadania. Ani też na ćwiczeniach. Na rozkładzie nie było jej nazwiska, co oznaczało brak wyznaczonej misji. W pokoju głównym nie pokazała się nawet na chwilę. A kiedy nadchodziła kolacja jej miejsce przy stole było puste.
Kiedy nadszedł nowy tydzień jego zawód prawie osiągnął szczyt. Nie pojawiła się przez kolejne 7 dni.
W kolejny poniedziałek zauważył różnicę. Jej fotel stał przy kominku i jak zwykle zaginał dywan. Jednak był pusty. Leżała na nim tylko torba. Czarna. Rozpoznał ją.
Szybko przesunął wzrokiem po pokoju i jego serce zabiło szybciej gdy zobaczył ją siedzącą w fotelu przy oknie. W jego fotelu. Poczuł jak zalewa go gorąca fala ulgi. Przez moment przyjrzał się jej twarzy. Nic się nie zmieniła. Chociaż nie była taka blada jak zwykle.
- Cześć... - spojrzała na niego.
- Cześć. - odburknął jakby od niechcenia. Nie chciał by zauważyła jak bardzo jest podekscytowany.
- Słyszałam, że czekałeś na mnie. - uśmiechnęła się, a Itachi zamrugał oczami. Uśmiechnęła się? Do niego?
- Ja? Na ciebie? - wsparł się pod boki.
- Yoakemi i Kati mi powiedziały jak tępo wpatrywałeś się w mój fotel. Samo mówi przez się. - dopiero teraz zauważył, że ten uśmiech nie był szczery.
- Możliwe. Powiesz chociaż gdzie byłaś przez prawie dwa tygodnie? - wyjrzał przez okno by nie zobaczyła jak bardzo jest zawstydzony.
- Byłam chora... - poczuł się jakby ktoś uderzył go deską w głowę. Przecież to takie oczywiste. - Już nie pamiętasz? Sam zaniosłeś mnie do medyka. Przyznaję słuszność, choć niechętnie, że miałeś rację z tym bym w końcu odpoczęła. Dziękuję za mądre słowa.
- Nie ma za co. - burknął.
- Bądź wieczorem na błoniach. - wstała z jego fotela i odeszła do dziewczyn.
8th Part
Siedział w pokoju głównym i w rytm zegara stukał palcami w poręcz fotela.
Zegar właśnie bił na 18. Czas kolacji. Wszyscy teraz opuszczali pokój. Skrzypienie i szuranie krzeseł głośnym echem odbijało się w jego głowie. Zamknął oczy by odpędzić od siebie te hałasy. Trwał w tym stanie do czasu aż słyszał tylko trzask ognia w kominku, tykanie zegara i swój własny, niestabilny oddech.
Pięć po osiemnastej.
Gdyby mógł to już teraz pobiegł by na błonia, ale z najwyższym trudem wstrzymywał się. Nie chciał by Mariet pomyślała sobie czegoś czego nie powinna.
Otworzył szeroko oczy.
Poczuł się jak wtedy gdy leżała pogrążona we śnie w jego łóżku, a on odgarnął z jej twarzy włosy. Tym razem poczuł to silniej.
Dziesięć po osiemnastej.
Wstał z fotela i wyszedł na korytarz. Wszędzie panował spokój i cisza. A więc wszyscy jeszcze jedli kolację. Nie zastanawiając się zbyt długo skręcił w lewo i zszedł po schodach w dół. Dla urozmaicenia sobie wolnego czasu omijał co jakiś czas jeden stopień.
Piętnaście po osiemnastej.
W hallu głównym kiedy już miał skręcić w korytarz gdzie znajdują się ich cele, usłyszał od strony frontowych drzwi głośne skrzypnięcie. Przystanął. Leniwie obrócił się i spojrzał w tamtą stronę. W drzwiach tłukł się nie kto inny jak Hidan. Jak widać wrócił ze swojej misji. Itachi przyjrzał mu się uważniej. No tak, cały Hidan. Gdy tylko odbębnił swoją robotę to w drodze powrotnej zaszedł do baru i wypił parę.. więcej.. kufli mocnego piwa.
Dwadzieścia po osiemnastej.
Do swojej celi przyszedł tylko po to by wziąć płaszcz. Wieczory o tej porze roku są niesamowicie chłodne, a on nie miał zamiaru iść jutro rano do Iwa z katarem.
Dwadzieścia pięć po osiemnastej.
Trzymając delikatnie płaszcz w ręku skierował się na wyższe piętra. Może kogoś spotka? Dopiero teraz zrozumiał jak rzadko rozmawia z kimkolwiek.
Dwadzieścia siedem po osiemnastej.
"Czy nie powinno być już w pół do?" pomyślał i spojrzał na zegarek założony na swoim przegubie.
- Czemu cię nie było na kolacji? - usłyszał za sobą zachrypnięty głos Kisame.
- Nie twój interes.
- Spieszy ci się nie spotkanie z tą małą, co?
- Powiedziałem nie twój interes! - Itachi podniósł nieco głos by jego partner wreszcie zrozumiał jak jego osoba drażni go.
- Yhhh... - Kisame westchnął. - Ma dobry humor. Podczas kolacji cały czas się śmiała.
Trzydzieści sześć po osiemnastej.
Znużony dla zabicia czasu podszedł do tablicy z rozkładem misji. Dokładnie przeczytał już po raz sześćdziesiąty siódmy plan swojej misji.
Wioska skały, Gobi no Hōkō, shinobi Dakeshi Tsuna.
- Cholera.. - przeklął pod nosem.
- Coś nie tak? - gdy usłyszał za sobą ten głos, dreszcz przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa.
- Nie.. wszystko w porządku. - odwrócił się na pięcie przodem do Mariet i spostrzegł, że stoi ona razem ze swoją partnerką.
- Nie będę mogła przyjść na błonia za pół godziny. - Itachi poczuł mrowienie w dłoniach.
- Szkoda.. - burknął. Yoakemi uśmiechnęła się do Mariet i odłączyła się od nich.
- Gdzie Ty się szlajałeś? Od kolacji Cię szukam. - podeszła nieco bliżej.
- Byłem to tu.. to tam... - przez jego głowę przeleciały wspomnienia z ostatnich 30 minut.
- Ah, no tak. Ja.. chciałam z Tobą porozmawiać.. - jej wzrok powędrował na rozkład. - ...bo irytuje mnie te twoje ciągłe patrzenie na mnie.
- Ile Ty masz w ogóle lat? - spytał nie odpowiadając na jej słowa.
- 16... - mruknęła, a Itachi otworzył szeroko oczy. Przez cały czas myślał, że jest o wiele młodsza. Gdzieś koło 14 lat. - No tak.. ale nie chcę rozmawiać o moim wieku... - po raz kolejny spróbowała włączyć do rozmowy temat, który ją interesował. - Ja cię proszę naprawdę.... - Itachi nie zważając na jej słowa podszedł i pocałował ją w policzek.
- Zobaczymy się jak wrócę z Iwa, a tu.. proszę dla ciebie - spod płaszcza wyjął piękną piwonię. - Do zobaczenia. - uśmiechnął się najszerzej jak tylko potrafił i odszedł.
Mariet stała zdębiała z szeroko otwartymi ustami. Pocałował ją. Nie jakoś specjalnie, ale jednak. I dał jej piwonię. Czyżby wiedział? Nie.. to pewnie zwykły zbieg okoliczność. Przecież nie mógł wiedzieć. Na pewno nie. Nie. Nie. Wolnym krokiem ruszyła szurając stopami i łapiąc łapczywie powietrze. Paliło ją w płucach. "Idiota" pomyślała. Szła cały czas trzymając się za prawy policzek.
Za siedem dziewiętnasta.
- Mariet? A Tobie co? - Yoakemi poprawiła okulary na nosie i podniosła się z krzesła. - Haloo... mówi się... Mari? - Mariet zupełnie zignorowała swoją partnerkę. Chwiejnym krokiem podeszła do biurka i wyciągnęła z niego słoiczki z farbą.
- Mari-chan, dostałaś kwiatka. - uśmiechnął się i klasnęła w dłonie. - Od Uchihy? No pochwal się! - szczebiotała wesoło krążąc dookoła niej. - A co to? - spytała mile zaskoczona. - Skąd te rumieńce u ciebie na twarzy? No co się stało?! Gadaj w końcu!
- Och, zamknij się, Yoakemi. - Mariet położyła piwonię na blacie biurka. - To nic takiego. Nic...
~
Kraj Dźwięku był o tej porze wyludnionym, sennym zakątkiem zapomnianym przez Boga i ludzi. Mieszkańcy okolicznych wiosek poruszali się leniwie, powoli wykonywali swoje prace polowe, a ich zwierzęta spały cicho w cieniu domostw. Cały świat zdawał się być pogrążony w lekkim półśnie, zamroczony jaskrawymi promieniami majowego żaru, nie do końca świadomy, ale też nie do końca nieprzytomny. Dwóm nukeninom płci żeńskiej było to na rękę.
W tej sennej wiosce nikt nie zwracał uwagi na podróżnych odzianych w czarne płaszcze. Nawet dzieci, zawsze ciekawskie i skore do psot, nie miały ochoty wybiegać na trakt i próbować zajrzeć pod słomiany sakkat Yoakemi. Zawsze nienawidziła tych małych, wiecznie wiercących się istot. Na szczęście wybrały szlak, wiodący przez Kraj Dźwięku i na szczęście wszystkie szczeniaki w nim mieszkające nie wykazywały większego zainteresowania podróżnymi.
Cena doskonałości.
Powolnym krokiem doszły do karczmy, znajdującej się na samych obrzeżach osady. Wciąż w milczeniu weszły do gospody, bez ustalania, czy zamierzają w niej nocować, czy tylko chwilę odpocząć. Nigdy tego nie ustalały, elementy organizacyjne ich podróży zawsze wynikały same z siebie. Cień izby przerwały liczne, małe okienka, z których sączyło się miękkie światło. Wewnątrz drewnianej chaty było chłodno i przyjemnie. W sumie były jedynymi klientkami. Nie licząc gospodarza rozmawiającego z jakimś mężczyzną i wychudzonej kelnerki, która leniwie podeszła do nich by przyjąć zamówienie.
Mariet przemieszała w swoim kubku aluminiową łyżeczką i popatrzyła na wirujące herbaciane fusy. Tępym nożem odkroiła plasterek cytryny i wrzuciła go do kubka.
- Ile mamy pieniędzy? - spytała.
- Hmm? Ach.. tak.. już.. - Yoakemi wyjęła z torby bordową sakiewkę. Małe, srebrne i złote monety brzdąknęły o blat.
- No cóż.. - przyjrzała się garstce miedziaków. - Tyle co zwykle. Odjąć za te herbaty i śniadanie... starczy nam na tydzień. Nawet mamy więcej, bo zostało nam z ostatniej misji 900 yenów i zaoszczędziłyśmy tym, że dziś w nocy nigdzie nie nocowałyśmy. - Yoakemi skończyła swoje obliczenia i poprawiła okulary na nosie.
- Ale teraz będziemy musiały. - Phantom upiła łyk herbaty, a kelnerka przyniosła im śniadanie. Rozlazłą jajecznicę z porem, pomidorem i zbyt przysmażoną szynką. Oraz wielką kupę klusek. - Dziękuję... - mruknęła do kobiety i wróciła do rozmowy z partnerką. - Nie damy rady iść dwie doby z rzędu z taką prędkością jak teraz. Musimy odpocząć.
- Też racja... - Yoakemi oparła się o drewnianą framugę okna i odchylając głowę do tyłu zapatrzyła na ciągnące się pola ryżowe.
- Pogoda jest teraz niemożliwa. To tylko maj! Ale upał panujący na zewnątrz sprawia, że mam wrażenie iż to jest środek lata. Z kolei noce są chłodne jak podczas późnej jesieni...
- Tak więc teraz po śniadaniu powinnyśmy pójść odpocząć, a gdy słońce zacznie chylić się ku zachodowi będziemy mogły ruszyć dalej. - dokończyła za Mariet.
- Tak.. dokładnie. - nabiła na widelec kilka tłustych klusek i wypełniła nimi usta.
- Mariet? Mogę o coś spytać?
- Słucham?
- Wczoraj wieczorem miałaś niezdrowe rumieńce na twarzy. Co Ci Duży Uchiha powiedział? - na to pytanie odpowiedział jej tylko głośny mlask po wciągnięci kilku kolejnych klusek.
- Sądzę, że kraj Pioruna na granicy zgotuje nam przywitanie.
- Pytam o coś, Mariet.
- Pain mówił, że Raikage może się nas spodziewać. - Yoakemi wywróciła oczami.
***
- Już południe. - zagadnął Itachi.
- Tak.
- Powinniśmy coś zjeść.
- Nie mam ochoty. Jak tylko miniemy granicę Kusa możemy wstąpić do gospody. - Itachi spojrzał pytająco na Kisame. Zwykle to Hoshigaki musiał przy użyciu siły ciągnąć Uchihę do karczmy, gdyż ten bladolicy właściciel Mangekyo Sharingana zdawał się nie posiadać potrzeb tak trywialnych, jak odżywianie swojego przystojnego ciała. Tym razem było inaczej. Itachi, spod ronda słomianego kapelusza, przyjrzał się baczniej swojemu partnerowi. O ile to było możliwe wydawał się być mniej niebieski niż zazwyczaj. Może walka, którą odbyli dziś w środku nocy zmęczyła go? Itachi poczuł się winny. Podczas całego starcia Hoshigaki cały czas bronił jego tyłek, kiedy to sam był zdezorientowany.
- Kisame, nie bądź idiotą. - jego wypracowane, władcze spojrzenie już dawno przestało działać na Hosigakiego.
- Tak, żebyś mógł usiąść i snuć te dzikie marzenia o tej małej?! - warknął. - Nie ma szans, idziemy.
- Warto byś czasem ugryzł się w język.
- Wracaj do kwatery i mi tyłka nie zawracaj. - Itachi wiedział, że jego partner nie kpi sobie z niego. Wiedział też, że jeśli by nie wykorzystał tego by się zawrócić to zaburzyłoby jego stosunki z Kisame. Poprawił sakkat i zawrócił się coś cicho mrucząc.
to na razie wszystko ^^''
kutwa.. jakoś dużo tego wyszło... eheheehee ^^''
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Mariet dnia Czw 18:58, 25 Cze 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kyasarin
Początkujący
Dołączył: 17 Cze 2009
Posty: 153
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Iława Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 17:21, 26 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
AAA!! Normalnie Cię kocham :D
Extra to jest, normalnbie bombowe :D
Dzięki, że to opublikowałaś ;*
Itachi cmoknął Marriet.
Najbardziej makabryczny moment to był ten, jak ona tej kumpeli łeb odcięła <lol2> Genialna sprawa!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|